Okazał się jednak zadziwiająco odporny na dziejowe wstrząsy i w nowej postaci, najczęściej przepoczwarzony w neomarksizm kulturowy, znów zatruwa nam życie. O tym, czym naprawdę była i jest ta chora ideologia, niezmiennie bazująca na bezbożności, terrorze i nachalnej propagandzie, opowiada w swojej najnowszej książce prof. Wojciech Roszkowski. Stwierdzając, że „podtrzymywany głównie z powodów politycznych marksizm jest zarówno nagi, jak i martwy. Mimo to zaraża kolejne pokolenia”.
Mając swoje, jak najgorsze, doświadczenia z teoriami wymyślonymi dawno temu przez Karola Marksa, a wtłaczanymi nam do głów przez ich tępych propagatorów, nie bierzemy pod uwagę tego, że marksizm przez czas miał i ma swoich zwolenników w Europie Zachodniej. W latach 60. opanował on uniwersytety we Francji, we Włoszech, w Niemczech, wprowadzając na katedry takich osobników jak uchodzący za filozofa Louis Pierre Althusser, klasyczny psychol, uznany przez sąd za niepoczytalnego i tylko dlatego nieskazany za zamordowanie żony, ale i komuch, który w pracy „Czytając »Kapitał«”, bolał nad niezrozumieniem Marksa przez potomnych. I dzieło to ze śmiertelną powagą roztrząsane było na uczelniach całego świata, choć napisane było językiem wykluczającym jakąkolwiek z nim dyskusję.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.