U dało się czy nie?” – to pytanie, które powtarza się najczęściej, zatem od razu odpowiadam: Udało się, choć w sposób nieco nieoczekiwany. Nowe „Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy” mają w sobie urok starej oryginalnej trylogii, którego brakowało tak bardzo w dokrętkach z lat 1999–2005. To trochę zadziwiające, bo przecież „Mroczne widmo”, „Atak klonów” i „Zemsta Sithów” były reżyserowane i nadzorowane przez George’a Lucasa osobiście, przy tworzeniu części najnowszej, której głównym twórcą jest J.J. Abrams, Lucas nie miał zaś nic do powiedzenia. Jak wytłumaczyć tę sprzeczność? Najłatwiej chyba tak: Abrams był i jest wielkim fanem oryginalnej trylogii, tymczasem Lucas z biegiem lat był z niej coraz bardziej niezadowolony. Uczeń wniósł zatem do dzieła serce, którego staremu mistrzowi już brakowało. Nie zmienia to faktu, że decyzja koncernu Disneya (do którego obecnie należy Lucasfilm), by odrzucić wszystkie pomysły Lucasa związane z „Przebudzeniem Mocy”, była i zaskakująca, i kontrowersyjna. (...)
Jeśli chodzi o obsadę aktorską, „Przebudzenie Mocy” to film dwóch gwiazd – nowej i starej. Bez wątpienia moc jest z Daisy Ridley, 23-letnią Angielką grającą rezolutną Ren. Ridley przykuwa uwagę w każdej chwili, kiedy znajduje się na ekranie. Jest też postacią w stylu dotąd gwiezdnej sadze nieznanym – oto dziewczyna, która energią, odwagą i pomysłowością mogłaby obdzielić kilka innych postaci. Gdyby nie nieco dziecięca buzia, delikatność i ładnie zagrana prowincjonalność, mogłaby od razu dołączyć do jakiejś wyjątkowo sprawnej grupy żeńskich zabijaków.
Stara gwiazda pierwszej wielkości to z kolei niezawodny Harrison Ford, który powraca w wielkim stylu jako Han Solo. Cóż z tego, że siwy i stareńki, skoro wciąż żwawy, bezczelny, nieco cyniczny, nieodmiennie wierzący we własne szczęście i przekonany, że jest w stanie wydostać się z każdych opałów. Harrison Ford udowadnia raz jeszcze, że jest hollywoodzką figurą w dawnym stylu – dziś już takich nie robią. (...)