Problemy z reprywatyzacją nie zaczęły się wczoraj, nie kończą się również na Warszawie. Brak konkretnej ustawy otworzył pole do nadużyć będących jednym z grzechów założycielskich III RP
Geneza powracającego od 26 lat problemu niedoprecyzowanego statusu prawnego polskiej reprywatyzacji jest powszechnie znana. W Warszawie, gdzie toczy się zdecydowana większość podobnych spraw, odpowiada za niego wprowadzony przez Krajową Radę Narodową w październiku 1945 r. dekret Bieruta. Jednym dokumentem przejęto wtedy na własność państwa wszelkie grunty – i de facto stojące na nich nieruchomości – znajdujące się w przedwojennych granicach miasta. Chociaż od decyzji można było się odwołać i złożyć wniosek o przyznanie wieczystego użytkowania ziemi, to pozytywnie rozpatrzono tylko 303 z ok. 15 tys. wniosków. Szacuje się, że w wyniku tego procederu w posiadanie władzy ludowej przeszło 40 tys. budynków, które uniknęły zburzenia podczas Powstania Warszawskiego i po nim.
Wraz z upadkiem komunizmu powstał problem zadośćuczynienia prawowitym właścicielom majątków. Od początku lat 90. politycy właściwie wszystkich ugrupowań zdawali sobie sprawę, że siedzą na legislacyjnej i finansowej bombie, której nie dało się rozbroić przy wyraźnych brakach w budżecie. Aż 90 proc. ówczesnych gruntów stolicy było w rękach prywatnych, roszczenia nie uległy przedawnieniu. Szacowano, że gdyby każda z tych osób chciała odzyskać utraconą nieruchomość, kosztowałoby to państwo prawie 45 mld zł. Powstałe już po wyborach czerwcowych 1989 r. Zrzeszenie Właścicieli Nieruchomości Warszawskich rozpoczęło zabiegi zmierzające do reprywatyzacji w oparciu o kodeksy postępowania administracyjnego oraz cywilnego. Zgodnie z ich zapisami dozwolone było uchylenie decyzji, gdy przejmowanie mienia procedował organ, który nie miał stosownych prerogatyw, lub została ona podjęta z naruszeniem ówczesnego prawa. Za takie natomiast uznano konsekwencje dekretu Bieruta.
Wiadomo było, że potrzeba ustawy regulującej reprywatyzacje. Prace nad stworzeniem takich przepisów podjęto jeszcze w maju 1990 r. w Senacie, miesiąc później w Sejmie. Pomimo pewnych różnic zakładały one zwrot mienia będącego w posiadaniu Skarbu Państwa, gmin lub związków komunalnych. Uprawnieni do zwrotu nieruchomości mieli być spadkobiercy lub dawni właściciele z obywatelstwem i miejscem stałego zamieszkania w Polsce. W przypadku niemożliwości zwrotu mienia państwo miało wypłacać rekompensatę w formie bonów kapitałowych będących nieoprocentowanymi, ale rewaloryzowanymi papierami wartościowymi na okaziciela o 10-letnim okresie ważności. Projekt ustawy został jednak oprotestowany jako nierealny do wykonania przez ministra przekształceń własnościowych oraz finansów. (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.