Ryszard Gromadzki: Kilka dni temu sąd w Kolonii zamknął sprawę, którą wytoczył księdzu niemiecki kapłan katolicki Wolfgang Roth, jednocześnie aktywista gejowski, który oskarżył księdza o „mowę nienawiści” wobec homoseksualistów po publikacji na łamach periodyku teologicznego „Theologisches” artykułu o „lawendowej mafii” w Kościele. Komentując to na gorąco, powiedział ksiądz, że werdykt sądu odebrał jako remis. Czy to oznacza, że nie jest ksiądz w pełni usatysfakcjonowany decyzją sądu?
Ks. prof. Dariusz Oko: W pierwszej reakcji rzeczywiście mówiłem o „zwycięskim remisie”. Jednak patrząc na sprawę z pewnego dystansu, po rozmowach z prawnikami, koryguję swoją pierwszą ocenę. Werdykt sądu w Kolonii jest naszym zwycięstwem. Tym bardziej że w sądzie w zasadzie stanąłem sam wobec całej potęgi aparatu przemocy niemieckiego państwa. Widać było, że dla samego sądu ta sprawa była trudna, trochę jak dla Piłata. Media niemieckie już mnie skazały i oczekiwały jak najbardziej surowego wyroku, jeszcze gorszego niż w pierwszej instancji. Sąd jednak nie miał przekonujących podstaw do skazania, a gdyby to jednak uczynił bez wystarczającej podstawy prawnej, zespół naszych świetnych adwokatów by to wykazał, a polskie media rozgłosiłyby na cały świat.
Ponadto pani sędzia, która prowadziła sprawę, wykazywała duże zrozumienie dla naszych racji [razem z ks. prof. Oko przed sądem stanął redaktor naczelny pisma „Theologisches”, 90-letni niemiecki ks. Johannes Stohr – przyp. red.]. Widać to choćby w sposobie, w jaki przez pełne trzy godziny czytała cały artykuł, aby wybrzmiał on w pełni, a nie tylko tendencyjnie dobrane fragmenty. Dziennikarze niemieccy zapewne pierwszy raz poznali jego treść w całości. Także na tym polegało nasze zwycięstwo – prawda mojego artykułu wybrzmiała w środku niemieckiego sądu. Zresztą było to widać po reakcji drugiej strony. Ja wychodziłem z sądu szczęśliwy, a nasz przeciwnik bardzo smutny.
Dlaczego mówię o ich przegranej? Otóż cały proces służył temu, żeby nas zakneblować, zmusić do milczenia do końca świata. Zastraszyć każdego, kto chciałby coś takiego pisać, mówić i publikować. Tymczasem efekt, jaki osiągnęli nasi oskarżyciele, okazał się zupełnie odwrotny. Zrobili nam reklamę wartą miliony euro. Normalnie taki artykuł czyta kilkanaście czy kilkadziesiąt osób, a nasz tekst przeczytało kilkadziesiąt tysięcy. Po werdykcie sądu mogę tym bardziej publikować w Niemczech, z wyłączeniem dwóch słów, które zakwestionował sąd.
Chodzi o słowa „rak” i „pasożyty”, których użył ksiądz, opisując skutki działania homoseksualnego lobby w Kościele…
Tak, chodzi o te dwa sformułowania. Natomiast sędzia wyraźnie powiedziała, że nie ma zastrzeżeń co do samego tekstu. To, że sprawa oparła się o niemiecki sąd, sprawiło, że idea, którą nagłośniłem w książce, stała się znana dla milionów ludzi. To bezdyskusyjne zwycięstwo.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.