Mateusz Maranowski: Obiecałem przełożonym, że zrobię fajny i dobrze cytowany wywiad.
Artur Szeremeta: Nie wiem czy ja się nadaje do fajnych wywiadów jako ja.
Dlaczego?
Nie mam doświadczenia. A rozumiem, że rozmawiam jako Artur Szeremeta, a nie jako „Młodzi, wykształceni…”?
No tak. Robimy Twój „coming out”.
(śmiech)
Dlaczego nie znaliśmy do tej pory tożsamości „Młodego, wykształconego i z wielkiego ośrodka”?
Wolałem, żeby za mnie mówili moi bohaterowie. Zawsze uważałem, że mają więcej do powiedzenia oni, a nie ja jako ja. Poza tym tych kreacji było na tyle sporo, że wydawało się niepotrzebne wychodzenie z samym sobą i pokazywanie się. Tutaj ważniejsza jest marka niż twórca tej marki.
Kim dla ciebie są tytułowi „Młodzi, wykształceni…”? Tylko tak poważnie.
Dla mnie są to ludzie, z którymi dzielimy wspólne państwo, wspólny kraj, z którymi musimy rozmawiać. Mam nadzieję, że z mojej rubryki nie wychodzą jakieś negatywne emocje, jakie bym wobec nich żywił, ponieważ uważam, że publicyści, felietoniści, a mogę się do tego grona zaliczyć, mają pewne obowiązki wobec tych, którzy nas czytają. Jesteśmy odpowiedzialni za słowo. Wiadomo, że sytuacja w kraju jest jaka jest. Mamy silną polaryzacje, mamy konflikty, które są do pewnego stopnia wszędzie normalne, obecne i naturalne. Tak było i będzie. Ta rubryka pokazuje pewne wynaturzenia politycznej poprawności i lewackości, jednak w moim przekonaniu ona nie jest polityczna, tylko światopoglądowa, w której ścierają się pewne punkty widzenia na rzeczywistość. O ile chciałbym, żeby była widoczna krytyka pewnych rzeczy, które są według mnie niewłaściwe, to mimo wszystko mam nadzieję, że nie ma w tym eksponowanej wyraźniej niechęci. Ja przez lata miałem znajomych i przyjaciół o różnych poglądach, z którymi się ścierałem. Niektórzy z nich bardzo mi pomogli w kreowaniu rubryki.
W swoich tekstach korzystasz z tych samych motywów takich jak „Janusz”, albo „fashyzm”. Nie sądzisz, że to już są zgrane klisze?
Trudno mi to samemu oceniać. Taki „Janusz” stał się tak popularnym zwrotem, że cieżko powiedzieć, że jest ono zgrane. Postać takiego statystycznego „Janusza” jest wciąż wykorzystywana w różnych odsłonach, w wielu środowiskach. A słowo „faszym” ciągle jest obecne w przestrzeni publicznej. Takie lęki o faszyzmie są cały czas obecne. Gdyby tak nie było, to by się nie powielało takich słów. Jeżeli ktoś się czegoś takiego boi, w mojej ocenie niezasadnie, to wtedy o tym piszę.
Ale skąd takie lęki się biorą? Dlaczego tak mocne słowa jak „faszyzm”, które powinny być zarezerwowane dla najtragiczniejszych fragmentów historii, są wykorzystywane w sposób instrumentalny?
To się bierze z ludzkiego cynizmu. Nie ma już znaczenia znaczenie tych słów, tylko to co za ich pomocą możemy pokazać. Nie jestem psychologiem i nie chce stawiać żadnych diagnoz na tematy ogólnospołeczne, ale jeśli mam wskazać jedną ludzką cechę to jest to cynizm.
Kiedy urodził się pomysł na „Młodych, wykształconych…”?
To się rodziło przez jakiś czas. Ten fanpage, miał tak na prawdę wyglądać inaczej. Kiedy on był tworzony prawie 7 lat temu, to miał on służyć jako zbiór osobliwości, które wypowiadają „Młodzi i wykształceni” na tematy polityczno-społeczne, a w końcu przerodził się w karykaturę tychże.
Masz poczucie, że stworzyłeś satyryczny głos pokolenia?
Mam poczucie, że stworzyłem coś unikatowego, opowiadanego w bardzo konkretnym i rozpoznawalnym stylu. Natomiast nie chciałbym aspirować do bycia głosem pokolenia, bo popadamy w patos, którego ja nie cierpię.
Czy dzisiaj, kiedy po „dobrej zmianie” obserwujesz to pokolenie, nie masz wrażenia, że rzeczywistość wyprzedza twoją satyrę?
W niektórych obszarach tak. Kiedyś czytałem artykuł w „Do Rzeczy”, o tym że ludzie się skarżyli na to, że ktoś im przekodowuje odbiorniki telewizyjne. To są takie sprawy, na które wypadałoby się pochylić z troską, a nawet z czułością, bo przecież widzimy, że mamy do czynienia z czymś co odlatuje w kierunku alternatywnej rzeczywistości. Natomiast nie da się ukryć, że pewne sprawy poszły daleko i nie jest to powód do satysfakcji, bo wszyscy chcielibyśmy żyć w miarę przyjaznym środowisku, państwie, kraju, ale to nie jest możliwe, bo moim zdaniem nigdy nie może być tak, żeby nie było konfliktów i wszystkim się podobało to jak jest. Jednak to prawda, że w ostatnim czasie pewne postawy, które się wykreowały są jeszcze bardziej radykalne niż w mrocznych czasach 2005-2007. Wielu się spodziewało, że ta histeria będzie miała miejsce, ale być może dla wielu zaskoczeniem jest jej skala.
Czym jest dla ciebie nagroda Złotej Ryby?
Pamiętam siebie jako młodego chłopaka, który czytał Macieja Rybińskiego w tygodniku „Wprost”. Od tego zaczynałem lekturę tego magazynu. Wtedy tam publikowali Mazurek z Zalewskim - wielkie osobistości. Nie spodziewałem się nigdy, że będę w tym miejscu, w którym jestem, a tym bardziej kandydować do nagrody twórcy, którego podziwiałem i uwielbiałem. Zwłaszcza, że jak napisano Rybińskiemu w uzasadnieniu przyznania nagrody Kisiela - „pisze, bo myśli”. Ta zależność bardzo mi się spodobała i chciałbym chociaż w jakimś niewielkim stopniu, na ile będę miał do tego talentu i sił, do tego nawiązać.
To na sam koniec, powiedz jak się czujesz już nie „Młody, wykształcony i z wielkiego ośrodka” tylko jako Artur Szeremeta, o którym wszyscy usłyszą?
Myślę, że jednak zostane „Młodym, wykształconym i z wielkich ośrodków”.