Schetyna odciął konserwatywną kotwicę, której zarzucenie zapowiadał dwa lata temu i głośno zaprosił chętnych do szalup ratunkowych. Idzie na wojenkę światopoglądową, czego wystrzegał się Donald Tusk, na czym zresztą dobrze wychodził. Ten majstersztyk samozaorania może tłumaczyć co najwyżej istnienie jakiegoś tajnego sejfu w podziemiach kwatery głównej przy ul. Nowogrodzkiej, z którego być może Jarosław Kaczyński opłaca najbardziej skutecznych tajnych współpracowników, czyli polityków opozycji.
To wszystko by się nie stało, gdyby PO nie wpuściła się w kanał przy poprzedniej odsłonie niekończącego się sporu o aborcję. Zamiast trzymać się z boku, postanowili powalczyć z lewicą i liberałami z Nowoczesnej o elektorat pro-choice i wytoczyć ciężkie działa przeciw PiS, którego większość posłów (choć dalece nie wszyscy) jest za zaostrzeniem prawodawstwa w tej kwestii. Skutki może to mieć daleko bardziej dramatyczne, niż tylko problemy Platformy, której wcale mi nie żal (sam tego chciałeś, Grzegorzu Schetyno).
Aborcja i generalnie sprawy światopoglądowe były ostatnimi kwestiami nie skolonizowanymi przez partyjniactwo. Niepisaną zasadą, którą przestrzegał nawet SLD. W 2013 roku Eugeniusz Czykwin w wywiadzie udzielonym mi dla Gosc.pl o tym, dlaczego nie głosował za związkami partnerskimi, mówił tak: „Mam swobodę głosowania w kwestiach światopoglądowych. W innym dzisiejszym głosowaniu byłem przeciwny likwidacji funduszu kościelnego, wbrew mojej partii. Nie wziąłem udziału w ubiegłorocznych głosowaniach nad projektami dotyczącymi aborcji, autorstwa Ruchu Palikota i Solidarnej Polski, a w 2005 roku wstrzymałem się od głosu w kwestii projektu ułatwiającego przeprowadzanie aborcji, autorstwa SLD – o co pretensje do mnie miała później Joanna Senyszyn”. Pretensje, ale włos mu z głowy nie spadł. Ta sama zasada obowiązywała w AWS, UW czy PSL. Zaczęła się kruszyć wraz z łamanymi przez D. Tuska kręgosłupami posłów PO w kwestii aborcji w 2011 roku – ale nawet wtedy dyscyplina nie była formalna.
Efekt będzie taki, że aborcja i tematy pokrewne staną się „polityczne”. Nie w szlachetnym, klasycznym znaczeniu tego słowa, ale w rozumieniu cynicznej partyjnej walki o zasoby. Partie będą się pozycjonować względem tej kwestii, kalkulując, ile da im bycie „za”, lub „przeciw”. To prawdziwa tragedia.
Sam mam wyraziste poglądy w sprawie aborcji, jednak z wiekiem coraz bardziej jestem w stanie zrozumieć – co nie znaczy, że zgodzić się z nimi – osoby, które mają inne. To bardzo delikatna materia i politycy (bo jakaś regulacja prawna i tak zawsze będzie) muszą ją też rozważać w swoim sumieniu. Temat wymaga spokojnej rozmowy i empatii, choć oczywiście ostatecznie jakąś decyzję trzeba podjąć. Przykładowo w Niemczech takie tematy są z reguły (choć i są, niestety, wyjątki) wyłączone z dyscypliny klubowej, podziały w kwestiach takich jak diagnostyka preimplantacyjna czy eutanazja idą w poprzek podziałów partyjnych.
U nas już emocje sięgają zenitu. Grzegorz Schetyna et consortes skazują nas właśnie na to, by „dyskusja” na tak delikatny temat odbywała się tylko między barbarzyńcami zmuszającymi kobiety do rodzenia uszkodzonych żołędzi a neonazistami od akcji T4. W efekcie decyzje, jakie będą podejmować politycy w tej sprawie, w której chodzi o zdrowie, życie i śmierć, będą już ostatecznie zależne nie od namysłu, a od partyjniackiej kalkulacji.
Powyższy artykuł wyraża osobiste poglądy autora i nie odzwierciedla stanowiska redakcji.
Czytaj też:
Kuriozalne tłumaczenie Lubnauer: Posłowie głosowali za odrzuceniem projektu, bo nie znają procedurCzytaj też:
Siarkowska: Platforma wywaliła posłów, którzy mieli jaja i głosowali zgodnie z własnymi przekonaniami