O fentanylu na świecie jest głośno od dawna. W marcu Piotr Włoczyk w naszym tygodniku („Fentanylowa śmierć”, „Do Rzeczy” nr 10/2024) alarmował, że narkotyk 50 razy silniejszy od heroiny sieje spustoszenie w Ameryce, a epidemia uzależnienia od fentanylu urosła do takich rozmiarów, iż czołowi republikańscy politycy zapowiedzieli użycie wojska do zwalczania meksykańskich karteli. „Ten sam problem zaczyna też zagrażać Europie” – przestrzegał.
W samej Polsce temat jednak w ogóle nie istniał. Tak jakby fenantyl jeszcze do nas nie dotarł. Nagle wszystko się zmieniło. Nie dlatego, że władze i odpowiednie służby zdały sobie sprawę z zagrożenia, które i nas dotknie, tylko dlatego, że media zaczęły pokazywać, iż ten silnie uzależniający lek płynie wartkim strumieniem na nasz rynek poprzez system elektronicznych recept i receptomatów.
Co się dzieje w Żurominie
Przypomnijmy, dlaczego o fentanylu mówi się już jako społecznym problemie w Stanach Zjednoczonych. Tylko w ciągu 2021 r. był tam przyczyną w sumie 70 tys. zgonów (na wszystkie 107 tys. zgonów z przedawkowania narkotyków). W ubiegłym roku w samym San Francisco szacowano, że dziennie z powodu przedawkowania tego środka umierają trzy osoby dziennie. Doszło już do tego, że za oceanem szkoli się uczniów z użycia sprayu, który natychmiast blokuje działanie opioidów – w ten sposób dzieci mogą innym dzieciom uratować życie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.