W słynnej powieści Kena Folletta „Filary Ziemi”, rozgrywającej się w realiach XII wieku, filarem fabuły jest świątynia. Główni bohaterowie podejmują się wręcz niepomiernego wyzwania. W czasach ciężkich i surowych, niekiedy w bardzo opresyjnych warunkach, wbrew przeciwnościom, zamierzają pobudować monumentalną katedrę w niewielkim Kingsbridge.
Ku chwale Bożej. Podobnie było podczas Poznań Katharsis Festival. Filarami festiwalowej katedry były trzy główne koncerty i Msza odprawiona za Pierwszego Władcę Polski w Złotej Kaplicy. W sumie zatem cztery dni i każdego dnia jeden mocny akcent. Wszystko w scenerii dziedzictwa z początków chrześcijaństwa.
Poznań Katharsis Festival, odwołujący się do takich wydarzeń, jak chrzest Polski, ustanowienie pierwszego biskupstwa i śmierć Mieszka I, odbył się w dniach 23-27 maja i zarządził w Poznaniu prawdziwą wiosnę Średniowiecza.
Dla ludzi antyku katharsis oznaczało oczyszczenie m.in. przez sztukę. Zasady sformułował Arystoteles. W skrócie chodziło o to, by przez takie doznania, jak choćby litość czy trwoga, towarzyszących odbiorowi dzieła, równocześnie się oczyszczać, uszlachetniać, przywracać ład w emocjonalnym i rozumowym odczytywaniu świata. W czasach pochrystusowych znaczenie katharsis rozszerza się. Dla pierwszych chrześcijan jest związane z obrządkiem chrztu, czyli obmyciem z grzechu. I życiem w łasce uświecającej, kiedy toczy się odwieczny spór cienia ze światłem, szlachetności z nikczemnością.
W Poznaniu te dwa wymiary – antyczny i chrześcijański – spotkały się ze sobą podczas festiwalu. Całość skoncentrowała się wokół Ostrowa Tumskiego – miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. I myślenie o państwie się zaczęło, i chrzest się zaczął, i katedra pierwszych władców się zaczęła. Przez cztery dni uczestnicy koncertów i warsztatów twórczych brali udział w symbolicznym rytuale „oczyszczania i ponownych uświęconych narodzin”.
Podążyć za Ludwikiem
A zaczęło się godnie – od wyprawy do Jerozolimy i na jej obrzeża. Jacek Kowalski, legendarny bard, zakochany w czasach zaprzeszłych i w Sarmacji, całym sobą uosabiający tamte czasy – od ubioru począwszy, a na posturze skończywszy - zabierał wszystkich „sprawiedliwych i gotowych do poświeceń” na kolejną wyprawę krzyżową.
W ową podróż zapakował pieśni, towarzyszące w drodze do Ziemi Świętej królowi Ludwikowi, rycerzom, giermkom i minstrelom. Śpiewano wtedy gremialnie, by trudy znieść, a ducha podnosić. „Pieśń miała wówczas walor zarówno powieści, jak i prasowego doniesienia, zarówno teatralnego dramatu, jak i reportażu. Emocje jej twórców, wykonawców i słuchaczy nie różniły się jednak, wbrew pozorom, od tych, które odczuwamy dziś” – podkreślał Jacek Kowalski.
Ze swoim Klubem św. Ludwika, złożonym ze znakomitych muzyków, zagrał, jak zwykle z pasją i wirtuozerią, przypisaną dawnym instrumentom i nastrojom, jeden z najlepszych koncertów, będący równocześnie zwieńczeniem jego 30-letniej obecności na scenie. I wśród krzyżowców, i Sarmatów. Niebagatelną rolę odegrało miejsce. Sala, w której owe pieśni snuto. Nastrojowe wnętrze, ze świetną akustyką, ukryte w zaułkach Muzeum Archikatedralnego na Ostrowie Tumskim.
Kiedy na koniec zabrzmiała słynna pieśń „Rycerze dobrej opieki”, a sala gromko odśpiewywała refren, czy raczej powtarzane bojowe zawołanie, brzmiące jak słowa przysięgi:
A kto z Ludwikiem wyruszy,
Niechaj go nie trapi trwoga;
Ominie piekło, a duszę
Anioły wezmą do Boga.
(Rycerze dobrej opieki, tekst starofrancuski, tłumaczenie: Jacek Kowalski)
to wydawało się, iż niewiele dzieli, by ta publiczności zebrała się i wyruszyła spontanicznie w kierunku Jerozolimy. Na youtubie funkcjonuje kilka nagrań tego utworu, ale wykonanie z festiwalu w Poznaniu będzie w gronie tych najlepszych. Mrowienie na długo pozostaje odczuwalne w ciele.
Requiem za Władcę
Niewielka Złota Kaplica, zwana też Kaplicą Królów, nie pomieści tłumów. Trzeba stanąć na zewnątrz. Wówczas ma się na plecach imponujący ołtarz katedralny. Późnogotycki, z roku 1512, dzieło anonimowych mistrzów, przeniesiony tu po II wojnie światowej z Góry Śląskiej. Następnie warto się przemieścić przed front ołtarza. I kiedy brzmią łacińskie śpiewy, należy się przypatrzeć świętym niewiastom w nim umieszczonym. Jeśli pobędziecie tam dłuższą chwilę, a takie właśnie momenty się zdarzają podczas Katharsis, to skupcie się na dłoniach i palcach poszczególnych postaci. Wiele opowiadają. Kiedy zaś podejmiecie decyzję, by jeszcze głębiej się zapuścić i wsłuchiwać się w toczącą nastrojowo muzyczną frazę (katedra ma 72 m długości i 32 m szerokości), to w opustoszałej w tej części świątyni, będzie się wydawało, że śpiewają promienie przedzierające się do wnętrza przez szczeliny witrażowych obrazów. I choć ten śpiew jest pozornie cichy i wysublimowany, to w każdym słuchaczu, który się nań otworzy, wręcz dudni. Wówczas ceglaste ściany katedry skwapliwie odpowiadają głosom dobywającym się z kaplicy. To był dzień drugi.
Złota Kaplica powstała w miejsce niegdysiejszej kaplicy gotyckiej. Nad sarkofagiem pierwszych władców, którzy śnią tutaj snem wiecznym, widnieje obraz prezentujący Bolesława Chrobrego i Ottona III u grobu św. Wojciecha. Kaplica jest integralną częścią bazyliki archikatedralnej Świętych Apostołów Piotra i Pawła, powstałej na przełomie XIV/XV wieku, „królującej” na Ostrowie Tumskim.
W takim oto miejscu odprawiona została Msza Requiem za księcia Mieszka, Pierwszego Chrześcijańskiego Władcę Polski. Tuż przy jego grobie. Cała msza celebrowana była w klasycznym rycie rzymskim, a oprawę i śpiew requiem, rozpływający się po olbrzymim wnętrzu, zapewnili - zespół Cantus Solemnis i Szkoła Świętego Benedykta. Zaś na zakończenie tego podniosłego misterium, przyszło kolejne wydarzenie miary niezwykłej. Do „osobistego przeżycia” tylko na żywo: obecny podczas liturgii gość specjalny festiwalu - Marcel Pérès - zagrał dla zgromadzonych na organach katedralnych, improwizując w stylu muzycznym X wieku, czyli w duchu czasów Mieszka I. Imponująco.
Jan Pod Sklepieniem
W dniu trzecim festiwalu koncertowano dla uczczenia jubileuszu 1050-lecia założenia diecezji poznańskiej, pierwszej i jedynej diecezji na ziemiach polskich przed rokiem 1000. Prym tu wiodło Luthien Consort, złożone z młodych rewelacyjnych muzyków, bez reszty oddanych muzyce dawnej, którzy wydobywali barwne dźwięki z najróżniejszych historycznych instrumentów – zabrzmiały m.in. viole da gamba, lutnia, gitterna, szpinet, bębny. A do tego dochodził śpiew, bo przecież żaden muzyk z tamtych czasów nie mógł siebie ani otoczenia pozbawiać przyjemności śpiewania.
Program, z racji takiego konkretnego świętowania, nie mógł być opartym na nikim innym, jak na „ojcu mowy polskiej” Janie Kochanowskim, który ponad 10 lat związany był z poznańską katedrą. Zanim bowiem wstąpił w związek małżeński, przyjął niższe ówczesne świecenia duchowne. Podczas koncertu muzycy Lúthien Consort zaprezentowali opracowania jego psalmów wedle Mikołaja Gomółki i Anonima I. R.. Do tego zestawu doszła polska XVI-wieczna muzyka instrumentalna oraz nieznane szerzej oblicze europejskiej polifonii tych czasów, w postaci motetów Cipriano de Rore, Carpentrasa i Pierre’a Certon. Ponieważ koncert był „majowy”, nie zabrakło odniesienia do Matki Bożej, co zapewniły pieśni Jana Billerta. Liderem zespołu jest Jan Kiernicki, który gra na lutni, śpiewa i dyrektoruje całemu festiwalowi.
I również w tym wypadku koncertowo zagrało miejsce. Bardziej świeckie niż poprzednie. Komnata renesansowa w poznańskim ratuszu, prawie na samym szczycie, z bajecznym sklepieniem. „Normalnie” można ją tylko zwiedzać z przewodnikiem muzealnym. Łukowe sklepienie, poprzedzielane fantazyjnymi postaciami, maskami, wizerunkami zwierząt, wyidealizowanych i egzotycznych, z motywami biblijnymi i mitologicznymi oraz globusami, z zaznaczonymi na nich lądami, o których istnieniu wiedziano lub domniemywano. Motywy idealnie zakomponowane z tą muzyką.
Chrzest Mieszka
Gość honorowy Peres wystąpił jeszcze w roli głównej, a jakże - w finale. Ponownie w gotyckiej poznańskiej katedrze, usadowionej w tej formule na jej wcześniejszych szczątkach romańskich i przedromańskich (to ma znaczenie w dalszej narracji). Tak nastał dzień czwarty festiwalu.
Sam Marcel Peres to postać niezwykle ciekawa. Rocznik 1956. Człowiek renesansowy. Kompozytor, śpiewak, organista, historyk muzyki, badacz i wykonawca muzyki średniowiecznej. Bywa określany jako ten, który „od ponad trzydziestu lat prowadzi badania nad pamięcią muzyczną i wprowadzaniem jej w życie”. Twórca Ensemble Organum, nagrał wiele autorskich płyt. Postać również interesująca pod względem wyglądu – rodzaj natchnionego mistyka - i brzmienia głosu, przypominającego bizantyjskie odcienie.
Razem z Jerycho, polskim zespołem wokalnym założonym w 2013 r. przez Bartosza Izbickiego, posługującym się w warstwie wykonawczej tradycyjnym idiomem śpiewu sakralnego, wykonał w katedrze „Chrzest Mieszka”, w którym jest m.in. śpiewana muzyka X-wiecznej liturgii słowa i mszy, i nieszporów. Zagrała cała przestrzeń katedralna. Peres i Jerycho wyłonili się z okolic krypty. Tam gdzie spoczywają pierwsi władcy, którzy budowali potęgę i powagę kraju. Punkt kulminacyjny nastąpił wówczas, kiedy Peres wszedł na ambonę, obficie barokowo zdobioną (niezbyt już często wykorzystywaną do głoszenia kazań – a szkoda), prezentując się z dystansu, jak postać zjawiskowa, prawie nieziemska. I zaintonował śpiew, na który następnie odpowiadało Jerycho. Wrażenie niesamowite i efektowne!
Do czego można porównać ten moment? Z jakim związać przeżyciem? Chyba najlepiej się odwołać się do wizyty papieża Franciszka w Gruzji (2016 r.). Na koniec spotkania z wiernymi można było zobaczyć i posłuchać w relacji na żywo, przekazanej przez telewizje z całego świata, nastoletnią dziewczynkę, intonującą Psalm 53. Wspierał ją po chwili żeński chór i kapłan. Tym duchownym był archimandryta Seraphim Bit-Haribi. Śpiewali ów psalm, poświęcony „kroczącemu zepsuciu”, po aramejsku – czyli w języku bliskiemu Chrystusowi (film „Pasja” Mela Gibsona też częściowo był opowiedziany w języku aramejskim). Śpiewali w takim natchnieniu, że do dziś globalnie się ich ogląda. W milionach odsłon na stronach internetowych. Podczas tego wykonania góry Ałtaj zamieniały się z Kaukazem miejscami. Zaś kamienna świątynia w Mtskheta, niedaleko Tibilisi, gdzie podejmowano papieża, drżała w posadach. Zobaczcie to koniecznie, a zrozumiecie mistykę Poznania. Bo w stolicy Wielkopolski było podobnie. Przeżycie zwielokrotnione, gdyż bezpośrednie. Kiedy Peres intonował śpiew z ambony, dawne romańskie i przedromańskie podwaliny, na których osadzona jest katedra, wypiętrzyły ją. Uniosła się na ten moment, w górę wystrzeliły mury i wieże. Dlatego warto być w takich miejscach podczas „zdarzeń na żywo”.
Dopełnieniem Katharsis muzycznego była debata o chrześcijańskiej przyszłości Europy – rozmawiali polityk, filozof i artysta, czyli Marek Jurek, Paweł Lisicki i Marcel Peres. Temat”odwrócić dechrystianizację Europy” mocno dotykał strun drażliwych: islamizacja, ideologia gender, zeświecczenie Kościoła, niewiara elit i obłuda polityków. Recepta wyłaniająca się z dyskusji to żywa, mocna, ortodoksyjna wiara. W polityce, w kulturze i w …Kościele
Elementem Katharsis był również taniec na symbolicznym moście Jordana przy Ostrowie Tumskim, bo uczestnikiem festiwalu był zdecydowanie homo ludens – człowiek chętny do zabawy. Ale także do nauki, bo przez wszystkie dni wydarzeniom głównym towarzyszyły warsztaty twórcze: Florilegium Maryi Panny – doskonalenie umiejętności śpiewu średniowiecznego
Tak więc, jak celnie napisano w programowych zapowiedziach, ów festiwal w swojej żywej formule stanowił „konkordat między sacrum a profanum”. Chociaż nie da się ukryć, że w tym tandemie to sacrum rozdawało główne karty.
(RS)
Organizatorem i sprawcą Poznań Katharsis Festival jest Fundacja św. Benedykta, która działa od kilkunastu lat m.in. na rzecz kultury chrześcijańskiej, zachowania i rozwoju tradycji łacińskiej Kościoła katolickiego w liturgii i duchowości oraz wspierania cywilizacji życia i obrony naturalnych praw rodziny. Honorowy patronat nad festiwalem objął Ks. abp Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański. Patronem medialnym wydarzenia był m.in. tygodnik „Do Rzeczy”.