Dobra wiadomość: doczekaliśmy czasów, w których polskie seriale wyglądają jak te z importu. Patrzymy na robotę reżyserów, operatorów, montażystów – naprawdę da się to wszystko oglądać bez wstydu. Kłopot z muzyką, która zwykle bywa zbyt agresywna i bombastyczna (a przecież często mniej znaczy lepiej), ale taki kłopot to nie kłopot.
Zła wiadomość: nawet najzręczniejszą produkcję trudno z czystym sumieniem chwalić, kiedy scenarzyści wpadają na idiotyczne pomysły. A tak jest w przypadku "Przesmyku", najnowszej produkcji Max. Dobrze się to ogląda, naprawdę dobrze; obsada trafiona, obrazki ładne, tempo jak trzeba. A jednocześnie przychodzą chwile, w których trzeba łapać się za głowę. Ja po raz pierwszy złapałem się dość szybko, kiedy w pierwszym odcinku natrafiłem na polskich faszystów i rasistów z kijami bejsbolowymi urządzających nocne polowania na szlachetnych lewicowych aktywistów.