Kiedy napotykam realizacje polskiej dramaturgii współczesnej, to dochodzę do wniosku, że współczesność ta ma najczęściej charakter regresywny i retrospekcyjny. Dramatopisarze, reżyserzy, a przede wszystkim składający repertuarowe zamówienia dyrektorzy – jeśli już trzeba coś współczesnego wystawić – najchętniej sięgają po zestaw obowiązkowy. Od dwóch dekad jest on mniej więcej ten sam, tak więc oparty na nim dramat polski prezentuje się niczym zestaw młodego modelarza, z którego można na poczekaniu sklecić zawsze to samo, znane wszystkim, urządzenie. Co znajdujemy w pakiecie obowiązkowym? Polski antysemityzm, ten dzisiejszy, ale koniecznie z flashbackami z drugiej wojny, i ogólna nienawiść do wszystkiego, co obce brunatnopodniebiennym katolikom, prowadząca (w wielkim finale) do aktów przemocy. Dla urozmaicenia w obrębie „tematyki” występują warianty stylistyczne: są sztuki oniryczno-surrealistyczne, są komediowe, są i hiperrealistyczne. Nie da się jednak ukryć, że teatr współczesny, uważający się za tę naj-naj-najnowszą dziedzinę sztuki, krytyczną i dyskursywną, lubi ciepełko opinii dawno już wydyskutowanych w przyjaznym swym gronie i zgadza się sam ze sobą.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.