Można więc mówić o pewnego rodzaju niespodziance, choć oczywiście nie tego kalibru co zeszłoroczny Nobel dla Boba Dylana. Na pewno jednak cieszyć się należy z tego, że odsądzana od czci i wiary, ale wciąż bezkonkurencyjna nagroda przypadła pisarzowi z prawdziwego zdarzenia, autorowi przynajmniej kilku naprawdę wybitnych powieści z najbardziej znanymi „Okruchami dnia” na czele.
„Okruchy…” miały w Polsce dwa wydania, u Prószyńskiego i w Albatrosie, ale najlepiej znają je pewnie kinomani, pamiętający świetną ekranizację Jamesa Ivory’ego z Emmą Thompson i Anthonym Hopkinsem w roli kamerdynera Stevensa, kamerdynera – można by rzec – doskonałego, który ponad wszystko stawia wierność pracodawcy. I dopiero po jego śmierci oraz przeanalizowaniu postępowania – i lordowskiego, i własnego – Stevens dochodzi do wniosku, że zmarnował życie, że jego egzystencja karmiła się jedynie odbitym światłem, a on nie wykorzystał swojej szansy i nawet nie spróbował być szczęśliwym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.