Warszawski teatr Komedia przechodzi ostatnio tzw. rebranding, próbując nieco uszlachetnić rozrywkowy teatralny standard. Obecnie opiera się on na dwóch filarach. Po pierwsze, od wieków stara sprawdzona farsa, z obowiązkowym „pieprzykiem”. Po drugie, i to jest pewna nowość jak na normy wielowiekowej instytucji, stand-up lub jego elementy w wersji teatralizowanej. Oba te formaty nie należą, eufemistycznie mówiąc, do szczególnie wyrafinowanych. Stąd poszukiwania rozwiązań pośrednich, a wśród nich – całkiem niezły, bo sprawdzony pomysł sięgnięcia po najlepszą literaturę komediową.
I taka zapewne myśl przyświecała nowej dyrekcji teatru Komedia, która skorzystała z evergreena w postaci słynnej sztuki Michaela Frayna „Czego nie widać”. Rzecz na poziomie scenariusza jest tak dobrze wymyślona i napisana, że zawsze zastanawiam się, co właściwie na afiszu robi tu reżyser. W tym przypadku pierwszorzędny – Piotr Cieplak, dla którego był to chwilowy odpoczynek od Słowackich, Szekspirów i – ostatnio w Teatrze Narodowym – Beckettów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.