O co się bili Polacy pod Chocimiem. Wojna sprawiedliwa 400 lat później
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

O co się bili Polacy pod Chocimiem. Wojna sprawiedliwa 400 lat później

Dodano: 
Józef Brandt, Bitwa pod Chocimiem
Józef Brandt, Bitwa pod Chocimiem Źródło:Wikimedia Commons
Okrągła rocznica wielkiej wiktorii chocimskiej nie przeszła na szczęście bez echa.

Ukazało się na ten temat kilka ważnych i ciekawych tekstów (polecam choćby artykuł Witolda Repetowicza, „Cud nad Dniestrem” w ostatnim wydaniu „Do Rzeczy”), w Krakowie odbyła się duża konferencja naukowa „Defensor Fidei”.W programie obchodów jest odprawienie uroczystej mszy w Katedrze na Wawelu oraz apel poległych przy grobowcu rodu Chodkiewiczów.

W programie obchodów jest odprawienie uroczystej mszy w Katedrze na Wawelu oraz apel poległych przy grobowcu rodu Chodkiewiczów.

Powodów do pamiętania bitwy pod Chocimiem z 1621 roku jest kilka. Pierwszy i oczywisty to wielki triumf polskiego oręża nad Turkami. Ci drudzy mieli nad Polakami dwukrotną ponad przewagę, a mimo to nie potrafili złamać oporu wojsk Korony i Księstwa Litewskiego. Drugi, ważny dla znawców, to skład polskiej armii. Pod dowództwem hetmana Jana Karola Chodkiewicza poza oddziałami polskimi (ponad 8 tys. samych husarzy) i litewskimi znajdował się ogromny kontyngent kozacki (20-25 tys.), dowodzony przez hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego. Niektórzy znawcy twierdzą, że to jego zdolnościom militarnym i strategicznym Rzeczpospolita zawdzięcza zwycięstwo. Trzeci wreszcie to coś, co można by nazwać wymiarem geopolitycznym, czy cywilizacyjnym. Za sprawą polskich wojsk Turcy, a szerzej muzułmanie, nie byli w stanie wtargnąć do Europy, czy, jak wtedy mówiono, podbić Christianitas.

Wojna w obronie wiary?

Dla mnie ten trzeci jest w pewnym sensie najważniejszy, ponieważ wydaje się on, z dzisiejszego punktu widzenia najtrudniejszy do pojęcia. Współcześni nie mają problemu ze zrozumieniem tego na czym polega sukces militarny. Wiadomo, żeby go osiągnąć trzeba mieć lepiej uzbrojonych żołnierzy, dysponować sprawniejszymi i lepiej zorganizowanymi oddziałami żołnierzy, lepiej przewidywać posunięcia przeciwnika i albo go wyprzedzić albo zastawić na niego pułapkę. We wcześniejszych wojnach, gdzie mniejsze znaczenie miała technika i technologia, niebagatelną rolę odgrywała odwaga osobista, charakter i zapał. Dodatkowym czynnikiem jest na pewno doświadczenie wodzów i ich zmysł strategiczny. To wszystko jest zrozumiałe. Podobnie łatwo ustalić na czym polega zwycięstwo, a na czym klęska. Turcy chcieli zmusić do odwrotu polskich żołnierzy. Albo chcieli ich zabić, albo wziąć w niewolę, albo przepędzić na cztery wiatry. Polacy walczyli o to, by wojsk tureckich nie przepuścić, bo wiedzieli, że oznaczałoby to wydanie na łup całej Rzeczpospolitej. Wygrali, bo utrzymali pozycje bojowe, a Turcy po ponadmiesięcznym oblężeniu – bitwa zaczęła się 2 września - musieli zawrzeć 9 października pokój, który w istocie był klęską. Armia muzułmańska musiała wrócić do Konstantynopola, a sam sułtan kilka miesięcy później został uduszony.

Tak samo zrozumiała jest waga jaką dziś przykłada się do zróżnicowanego składu narodowościowego polskich sił. Piękny to przecież przykład pokazujący siłę kulturową i moc przyciągania polskości. Używając dzisiejszego języka, co jest wprawdzie anachronizmem, ale warto czasem przejść nad tym do porządku dziennego, rdzenni czy etniczni Polacy stanowili w polskim wojsku mniejszość.

Ale wojna w obronie wiary? Wojna z niewiernymi? Wojna chrześcijaństwa przeciw islamowi? Wojna pod sztandarem Chrystusa przeciw zastępom zgromadzonym pod chorągwią proroka? Czy to nie powinno dawno już przejść do lamusa? To właśnie współczesnym wydaje się najtrudniejsze, praktycznie niemożliwe do uchwycenia. Przecież to pachnie wojną religijną, a ta powinna być z zasady wykluczona.

Inwazja pacyfizmu

Pierwszą i najważniejszą przyczyną takiego podejścia jest zmiana mentalna jaka dokonała się wśród katolików. Najkrócej można powiedzieć, że współczesny katolik z definicji i przekonania jest zazwyczaj pacyfistą. Wojna jawi się mu jako coś zdecydowanie i radykalnie niechrześcijańskiego. Przemoc jako coś całkiem obcego religii Chrystusa. Chrześcijanin ma przede wszystkim troszczyć się o pokój. W przypadku gdy dochodzi do konfliktu może co najwyżej pasywnie znosić wyrządzone mu zło. Nadstawić policzek lub się poddać. W efekcie takiej postawy krytyce i potępieniu muszą ulec wszystkie formy czynnego, militarnego czy zbrojnego oporu wobec zła. Czasem nauczyciele wiary zastrzegają, że potępienie to odnosi się do nowych czasów, ale formułują swoje nauki odwołując się do twierdzeń ogólnych, o uniwersalnym znaczeniu.

Oto garść cytatów ze współczesnego nauczania papieży. „Bóg nie potrzebuje być przez nikogo broniony i nie chce, aby Jego imię było używane do terroryzowania ludzi” – pisał rok temu papież Franciszek. „Ci, którzy podejmują akty przemocy lub próbują je usprawiedliwiać w imię religii, poważnie obrażają Boga, który jest pokojem i źródłem pokoju”. – zauważył gdzie indziej. Z kolei Benedykt XVI twierdził, że „wszelkie formy przemocy nie są prawdziwą naturą religii. Jest to, przeciwnie, jej wypaczenie i przyczynia się do jej destrukcji”. Wyraźnie chodzi tu o „wszelkie formy przemocy”, zatem także o wojnę, wyprawę zbrojną lub walkę militarną. Gdzie indziej z kolei Franciszek dowodził, że "nigdy imię Boga nie może usprawiedliwiać przemocy" i „tylko pokój jest święty, nie wojna".

W encyklice „Fratelli tutti” papież wprost napisał, że chociaż święty Augustyn opracował koncepcję „wojny sprawiedliwej”, to „dzisiaj już jej nie popieramy”. Takich cytatów z ostatnich kilkudziesięciu lat mógłbym zebrać więcej. Wynika z nich, że człowiek religijny wojny prowadzić nie może, że powoływanie się na Boga przez wyznawców religii kiedy używają przemocy jest kłamstwem i fałszem, że zawsze oznacza to niesprawiedliwość. Wypowiedzi te, niestety, mają tak ogólny charakter, że łatwo z nich wywieść tezę o całkowitym potępieniu wszelkiej siły. Nie dzielą bowiem przemocy na dopuszczalną i niedopuszczalną, wynikającą z obrony lub z agresji. Pomijają pytanie o proporcjonalność, o motywy, o cel użycia przemocy – na przykład obrona prawa, obrona terytorium, obrona dobra publicznego. Można odnieść wrażenie, że propaguje się tu radykalną formę pacyfizmu.

Ten radykalny pacyfizm – każda przemoc to zło, przemoc rodzi przemoc, wojna oznacza zawsze cierpienie itd., itp. – uniemożliwia uchwycenie tego, co dla naszych przodków sprzed pokoleń było oczywistością: istnieje sprawiedliwa wojna, obowiązkiem moralnym chrześcijanina, gdy zagrożone są zasady i podstawy państwa chrześcijańskiego jest stanąć z bronią do walki i oddać swoje życie dla sprawy. Powstaje proste pytanie: które stanowisko jest bardziej chrześcijańskie? Które odpowiada w większym stopniu przykazaniom Chrystusa? Czy broniący się przed inwazją islamu katolicy, a mam tu na myśli nie tylko obrońców spod Chocimia, ale w ogóle tych wszystkich, którzy od XI wieku co najmniej, pod duchowym przewodnictwem różnych papieży stawali do walki i z bronią w ręku oddawali swe życie za wiarę, czy też współcześni, którzy wszelką przemoc potępiają, głoszą otwarcie granic a myśl o obronie czynnej i zbrojnej traktują jako pozostałość nieprzezwyciężonego, średniowiecznego ograniczenia?

Papieże na czele krucjat

Jest faktem historycznie nie budzącym wątpliwości, że co najmniej od 1095 roku, kiedy to Urbanowi II udało się zgromadzić w Clermont chrześcijańskich rycerzy, aż do czasów Innocentego XI, który nazwał Jana III Sobieskiego Lwem Lechistanu wojna z islamem traktowana była przez Kościół jako wojna sprawiedliwa i, więcej nawet, wojna religijna. Mógłbym przytaczać tutaj nieskończona wręcz liczbę cytatów, wypowiedzi i modlitw, które to pokazują. Wystarczy sięgnąć do książki Diane Moczar, która opisuje działania papieży w obronie chrześcijaństwa lub, jeśli ktoś ma więcej czasu, do nieocenionej z tego punktu widzenia „Historii papieży” Ludwiga von Pastora, której znaczącą część autor poświęca opisowi organizacji krucjat i podkreśla troskę Rzymu o doprowadzenie do wojny przeciw muzułmanom. To łączy wszystkich papieży tak z czasów wczesnego średniowiecza, z okresu niewoli awiniońskiej, a także późniejszych, z czasów Renesansu i Baroku. Wierni doskonale to rozumieli. Sześćdziesiąt lat po zwycięstwie nad Turkami pod Chocimiem, syn Jakuba, jednego z bohaterów chocimskich, Jan III, król Polski, tak pisał do papieża Innocentego XI: „Zechciej, Wasza Świętobliwość, uniżenie proszę, przyjąć łaskawie oraz jako nowe świadectwo mego synowskiego uszanowania wiadomość o świetnym zwycięstwie użyczonym wczoraj przez Boski Majestat całem Chrześcijaństwu, pod Wiedniem, — gdzie mi się udało w paru wręcz chwilach zniszczyć przeważną część wojsk otomańskich, w liczbie 180 tysięcy wojowników”.

Nie ma wątpliwości, że w oczach wcześniejszych pokoleń katolików zwycięstwo pod Chocimiem lub pod Wiedniem było właśnie, tak jak wcześniejszy triumf pod Lepanto za czasów Piusa V, użyczone przez Boski Majestat całemu Chrześcijańtwu. Król widział siebie dokładnie w takiej samej roli jak wcześniej zdobywcy Jerozolimy i obrońcy grobu świętego, Gotfryd czy Baldwin. Nie ma też wątpliwości, że tak też widział to Kościół, który w militarnych sukcesach dostrzegał znak Boskiej życzliwości, szczególnie zaś efekt orędownictwa Najświętszej Maryi Panny. Jak słusznie zauważył doktor Wojciech Golonka w tekstach mszalnych nabożeństwa dziękczynnego za zwycięstwo chocimskie Propria (czyli introit, graduał, alleluja, offertorium i antyfona na Komunię) są w całości skopiowane ze święta Trójcy Świętej (w mszaliku w niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego). Ich treść wyraża zarówno pochwałę, jak i dziękczynienie wobec Trójcy Świętej, za to, że uczynił nam miłosierdzie objawiając prawdę o sobie. Z kolei fragment z Ewangelii św. Mateusza 10, 26-32 mówi o tym, że prawda ma być głoszona publicznie, a człowiek bardziej ma się obawiać, że straci duszę wypierając się Boga, niż że straci życie. Dobór tych tekstów oznacza, doktor Golonka podsumowuje, że Kościół traktował wojnę z Turkami jako wojnę religijną par excellence, gdzie stawką była wiara w dogmat o Trójcy Świętej, najwyższą prawdę Objawienia.

Dodam, że nie tylko tak traktował to Kościół, czyli hierarchia kościelna na czele z papieżami i biskupami, ale ogół wiernych. Obrońcy Chocimia bronili wiary w Trójcę Świętą przed niewiernymi, którzy negowali i deptali najważniejsza tajemnicę wiary. Dla których Trójca – to, że Bóg ma niestworzonego Syna, że Duch jest równy Ojcu i Synowi – była formą bałwochwalstwa. W obronie tej wiary i w obronie tej formy państwa, w której wiara ta była wyznawana, chrześcijaństwa, stawali polscy rycerze spod Chocimia czy później Wiednia, a wcześniej spod Warny.

Wracam do pytania: skoro tak jest to czy cały Kościół pobłądził? Czy obrona Chocimia może być tylko dowodem skuteczności militarnej? W żadnym razie. Z przykrością stwierdzam, że to my współcześni zgubiliśmy ten sensus fidei, który dał taka moc poprzednim pokoleniom katolików. To właśnie pacyfizm stanowi wypaczenie i naruszenie nauk chrześcijaństwa, a nie pojęcie wojny sprawiedliwej.

W następną niedzielę ukaże się druga część tekstu Pawła Lisickiego.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także