Żeby je poznać, trzeba się jednak wyprawić na koniec świata. Na przykład do Bhutanu. Ten nieduży kraj, położony u stóp Himalajów, ma problem zgoła nieegzotyczny. Młodym, wykształconym mieszczuchom marzy się emigracja. Bohater filmu, ku zgrozie babci nierozumiejącej, jak można porzucić „dobrą, rządową posadę”, stara się o australijską wizę. Daje też do zrozumienia, że w szkole pracuje z musu. Przełożeni, zirytowani postawą Ugyena, każą mu spędzić kilka ostatnich miesięcy brakujących do końca kontraktu na kompletnym wygwizdowie. W tytułowej Lunanie nikt nie słyszał o Internecie, elektryczność jest efemerydą, w piecu zaś pali się wysuszonym łajnem jaków. Ugyen, ostentacyjnie odcinający się od kulturowych korzeni, myśli o dezercji.
Cóż, znamy ten schemat choćby z opowieści o katorżnikach, którzy pokochali Syberię.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.