Niby większość jego wyborców przywykła już do regularnie powracającej opowieści o dowodach, że Lech Kaczyński i cała delegacja zostali zamordowani w zamachu, i nauczyła się ją puszczać mimo uszu, tak jak zwolennicy Konfederacji nauczyli się ignorować wyskoki Korwina – ale każda cierpliwość ma swoje granice. Kiedy kocopały o „niezbitych dowodach” agreguje już nie Antoni Macierewicz, ale Sam Komendant, ma to inną wagę. A kiedy Sam Komendant oczywistą dla wszystkich wątpliwość, dlaczego, skoro istnieją niezbite dowody, nigdzie ich nie przedstawiono i nie uruchomiono żadnych procedur, porównywalnych choćby ze sprawą lotu MH-17, racjonalizuje publicznie i przytupem narracją spiskową, de facto umieszczającą ten złowrogi spisek w samej Zjednoczonej Prawicy i stworzonym przez nią pod auspicjami jego samego rządzie, to określenie „odlot”, o które wielu polityków PiS śmiertelnie się na mnie obraziło, jest najuprzejmiejszym możliwym podsumowaniem sprawy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.