Rozważając historię Polski w XX w., zawsze wracamy do dwóch dat: sierpnia 1920 r. i września 1939 r. Pierwsza data nie staje się punktem wyjścia do tak dużej liczby tekstów publicystycznych, jak wrzesień 1939 r. Nie ma w tym nic dziwnego. Porażki wywołują efekt drzazgi tkwiącej w zbiorowej świadomości. Każą zadawać pytania o to, czy pod pozorem siły nie tkwią w nas elementy słabości, czy za maską bohaterstwa nie kryje się błazeństwo. Gdzieś w tle jest też paraliżujące pytanie: Czy znów nie grozi nam jakaś katastrofa?
W popularnej komedii „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz” prezes Krzakoski wyjeżdża w delegację na Węgry i próbuje dodzwonić się do domu. Kiedy sekretarka próbuje mu po węgiersku powiedzieć, że wichura zerwała kable, i wypowiada nazwę „Warszawa”, ten przerażony pyta: „Co z Warszawą, zburzona?!”. Wizja Polaka, który wyjeżdża na tydzień z kraju i w razie kłopotów z komunikacją może podejrzewać, że jego rodzinne miasto zburzono, jest w polskim filmie chyba najlepszą metaforą naszej niepewności wobec losu.
Oczywiście w tym wypadku refleksja nad klęską wrześniową spotyka się z traumą Powstania Warszawskiego. Czarna tradycja września zbudowana bywa na wielu elementach. Na błyskawicznym tempie, w jakim polscy dygnitarze gnali ku Zaleszczykom, w bolesnej niesprawności aparatu wojskowego. Pojawia się przekonanie, że tak wielki kraj o tak pięknej tradycji niepodległościowej nie zasłużył na tak nędzny los. Tyle że autorzy tych rozważań zapominają, iż cała Europa pełna była wówczas przykładów żenującej słabości ducha i niekompetencji. Austriacy wierni tradycji swojej odrębności od Niemiec z przerażeniem obserwowali setki tysięcy wiedeńczyków składających hołd Hitlerowi na balkonie Hofburga. Młodzi Czesi uciekający z protektoratu Czech i Moraw poprzez Polskę na zachód zadawali sobie nawzajem pytanie, jak ich wyśniona Republika Czechosłowacka mogła bez jednego wystrzału paść na kolana przed Hitlerem. Patriotycznie nastawieni Norwegowie nie potrafili wyjaśnić fenomenu zaprzaństwa Vidkuna Quislinga, a ceniący wolność Francuzi przygnieceni byli skalą zaprzaństwa marszałka Philippe’a Pétaina.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.