Kardynał Muller jest jednym z nielicznych duchowych – jawnie i bezpośrednio sprzeciwiającym się teologicznemu relatywizmowi – który został zaproszony przez papieża na rozpoczęty już synod o synodalności. Synod wystartował 4 października br. a zakończy się 29 dnia tego samego miesiąca. Po rocznej refleksji ma być on dokończony jesienią 2024 roku na kolejnych, podobnych do tegorocznych, obradach. Zdaniem kard. Mullera jego obecność na synodzie ma wymiar tylko taktyczny - jest bezpiecznikiem, który ma ograniczyć intensywność oczywistych zarzutów wobec synodu. Jakie to zarzuty? Nietrudno zgadnąć, polityczna i teologiczna jednostronność.
– Głosowanie synodu ma tylko doradczy charakter, całe przedsięwzięcie to niewiążąca wymiana opinii. Ostatecznie jest tak, że dokument końcowy przygotuje według swojego gustu papież w kręgu swoich przyjaciół. To bardzo wątpliwe – powiedział kardynał.
Kard. Muller ma oczywiście wiele racji. Można co więcej powiedzieć, że do pewnego stopnia jest to stała praktyka kościelna i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Do tej pory jednak papieże, pisząc adhortacje posynodalne trzymali się podstawowego kryterium, którym jest wierność Objawieniu - Pismu i tradycji. Ostatecznie bowiem w obradach synodalnych nie chodzi o świecką i parlamentarną wielostronność dyskusji, ale o zachowanie prawdziwej wiary, jej potwierdzenie w nowych okolicznościach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.