Domowe regały gromadziły kilkanaście tysięcy woluminów już w czasach słusznie minionych, kiedy najatrakcyjniejsze tytuły sprzedawano spod księgarskiej lady. Czytelniczą pasję kształtował we mnie od momentu, jak tylko zacząłem składać litery. W klasie maturalnej wagarowałem z lekcji matematyki, fizyki oraz chemii do biblioteki publicznej przy ulicy Koszykowej w Warszawie. Zaaprobował to, ponieważ zauważył, że miałem wykrystalizowane zainteresowania humanistyczne.
Dopingował, aby je rozwijać. A na wywiadówkach klasowych usprawiedliwiał, że całki nie robią synowi różniczki i z pewnością chleba mu nie zagwarantują. Miał rację.
Zaszczepił też we mnie ciekawość. Nastąpiło to podczas spacerów… cmentarnych. Należało do obowiązkowego rytuału, iż podczas kolejnych pobytów feryjno-wakacyjnych, spędzanych w rozmaitych zakątkach Polski, odwiedzaliśmy miejscowe nekropolie.
Lektura inskrypcji nagrobnych nierzadko stanowiła asumpt nie tylko do zgłębienia życiorysu zmarłego, lecz również stawała się inspiracją w szerszym kontekście. Tak działo się na poniemieckim cmentarzyku w Międzyzdrojach, charakteryzującym się tekstem pisanym szwabachą oraz na stołecznej nekropolii prawosławnej, znaczonej mogiłami z cyrylicą. Jedynie słowa hebrajskie na macewach kirkutów pozostawały wieczną zagadką. I tym razem osiągnął zamierzony rezultat, bowiem buszowanie w przeszłości stało się mi bardzo bliskie.
Zwłaszcza, jeżeli obfituje ona w sekrety.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.