Rocznicę „kontraktowych wyborów” lewicowo-liberalne salony od dawna usiłują wylansować na święto upamiętniające „zwycięstwo wolności” i legitymizujące budowany przez nie mit ich rządów w latach 1989–2014 jako „najlepszego ćwierćwiecza w tysiącletnich dziejach Polski”. W tym roku rocznica, promowana jako okrągła szczególnie intensywnie, spotkała się z datą 13 czerwca, kiedy to minie równe pół roku od zaprzysiężenia rządu Tuska. Rządu, który jest próbą restauracji owego „najlepszego” ćwierćwiecza, a nawet cofnięcia czasu o osiem lat i wejścia po raz drugi do tej samej rzeki, której źródła biły w podwarszawskiej Magdalence.
Sześć miesięcy funkcjonowania drugiego rządu Donalda Tuska to cezura nieco sztuczna, ale obie wspomniane daty zbiegły się w czasie z naturalnym przesileniem, którym są dla obecnej władzy wybory do Parlamentu Europejskiego. Potrzeba „mijanki”, symbolicznego pokonania PiS wysokością swojego słupka w exit poll, była dla Tuska tak ważna, że wiele pilnych spraw odsuwał na „po”, pozorował ich rozwiązywanie i przykrywał „wrzutkami” nawet za cenę spotęgowania późniejszych kłopotów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.