Twórcą nowożytnej teorii suwerenności jest Jean Bodin, który w fundamentalnej pracy „Sześć ksiąg o Rzeczypospolitej”, w szczególności w księdze I, rozdziale VIII, pisał, że „książę suwerenny nie jest związany prawami swych poprzedników”, a jedynie prawami natury, a przede wszystkim prawami boskimi. Ponadto „można wprawdzie otrzymywać prawo od drugiego, ale z natury jest niemożliwym, aby ustanawiać prawa dla samego siebie, podobnie jak nakazywać sobie rzecz, która zależy od własnej woli”.
Do logicznego końca doszedł Thomas Hobbes, głoszący tezę o niczym już nieograniczonej władzy suwerena. W części II rozdziału XXVI „Lewiatana” czytamy, że bez względu na to, kto będzie suwerenem, ma on możność znoszenia wszelkich praw i ustanawiania nowych. Co więcej – nikt inny poza nim nie może uchylić prawa obowiązującego, „sam jednak nie jest poddany prawom państwowym. Mając bowiem moc, by tworzyć i znosić prawa, może on gdy mu się to podoba, zwolnić się z tej zależności od prawa przez zniesienie tych praw, które mu sprawiają kłopot, i ustanowienie nowych; a wobec tego był on wolny od nich jeszcze przed tym”.
To samo powtórzy Jean-Jacques Rousseau w „Umowie społecznej”. Dla lewicowych wielbicieli apostoła demokracji może być zaskakujące, że w istocie w sprawie nauki o suwerenności, ale nie o suwerenie, którym mógł być tylko ogół, nie ma żadnej różnicy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.