Jeśli ktoś czytał adhortację apostolską „Evangelii gaudium” to „Laudato si’” nie będzie dla niego zaskoczeniem. Papież Franciszek napisał tekst, który dobrze się czyta, a poza tym długi, często dygresyjny i mocno skoncentrowany na duszpasterskich (a tym razem także społecznych) konkretach, a bez mocnych akordów doktrynalnych. Nie ma w nim – jeśli chodzi o wymiar teologiczny – rzeczy nowych. Papież obficie cytuje swoich poprzedników, i nawet jeśli uznać, że pewne kwestie interpretuje w bardziej latynosko-lewicowy sposób, to w istocie nie wykraczają one poza ramy zakreślone przez Jana XXIII czy Benedykta XVI.
Istotne jest jasne przypomnienie, że myślenie o środowisku, jeśli ma być sensowne wymaga poprawnej antropologii. Bez niej łatwo popaść albo w ślepy technocentryzm wrogi przyrodzie albo w antropofobię, która jest człowiekowi wroga. Oba te podejścia, podkreśla papież, są niekatolickie i nierozsądne. Poprawna ekologia wymaga więc także ochrony człowieka, i to od poczęcia. Aborcja, eutanazja, eksperymenty biotechnologiczne na człowieku są więc niedopuszczalne, i to nie tylko z perspektywy Kościoła, ale także poprawnie rozumianej ekologii.
Jeśli jest coś niepokojącego w tej encyklice, to jest nią budowanie konkretnych wskazówek nauki społecznej Kościoła (choćby te o wspieraniu energii odnawialnej) na podstawie argumentacji części środowisk naukowych. Debata o przyczynach globalnego ocieplenia się toczy, dyskusyjne są więc metody walki z nim, które prezentuje papież w nowej encyklice. Mam wrażenie, że to niepotrzebne wejście w dziedzinę, w której Papież niekoniecznie ma autorytet. Może też się okazać, że za kilka lat ten dokument będzie zupełnie nieaktualny, przynajmniej w części odnoszącej się do polityki ekologicznej i wskazań dotyczących globalnego ocieplenia. Warto o tym pamiętać, co zresztą wcale nie musi oznaczać osłabienia wartości innych elementów encykliki.
foto: Flicr/Korea.net