Inteligencja pozwoliła nam rozszczepić atom, ale oddaliśmy tę wiedzę na usługi wojny, a nasze próby ujarzmienia natury doprowadziły do groźnych zmian klimatycznych. Pod względem preferencji seksualnych jesteśmy różnorodni – jak wiele innych gatunków – ale tylko my wynaleźliśmy homofobię.
Autor stawia tezę, że istnieje powód natury ewolucyjnej, dla którego inteligencja typu ludzkiego nie rozpowszechniła się w królestwie zwierząt. Okazuje się, że inne gatunki nie potrzebują jej, by osiągnąć sukces. I – co ważne – ich sukces ewolucyjny nie pociąga za sobą zniszczenia planety i ich samych.
Co jest z nami nie tak? Inteligencja to nasza chluba czy przekleństwo? Prawda jest dziwniejsza i ciekawsza, niż myślimy.
* * *
JUSTIN GREGG jest pracownikiem naukowym Dolphin Communication Project oraz adiunktem na uniwersytecie St. Francis Xavier w Kanadzie, gdzie zajmuje się behawiorem zwierząt. Badał zdolności echolokacyjne delfinów żyjących w wodach Japonii i Bahamów.
„Prowokująca i dowcipna książka, która godzi w nasze ludzkie samozadowolenie”.
THE NEW YORK TIMES
Fragment z wprowadzenia:
Fryderyk Wilhelm Nietzsche (1844–1900) miał wspaniałego wąsa i osobliwy stosunek do zwierząt. Z jednej strony im współczuł, sądząc, iż są głupie „przez ohydną łapczywość (…) ślepo, zawzięcie trzymać się własnego życia…”1 – pisał w Niewczesnych rozważaniach. Uważał, że zwierzęta brną mozolnie przez życie, nieświadome, co robią i dlaczego to robią. Co gorsza, brak im inteligencji, aby móc odczuwać przyjemność lub cierpienie równie mocno jak ludzie2. Dla takiego filozofa egzystencjalnego jak Nietzsche to istny koszmar; wszak przez całe życie usiłował odnaleźć w cierpieniu głębszy sens. Ale równocześnie zazdrościł zwierzętom, że nie odczuwają dusznych niepokojów. Pisał:
Przyjrzyj się stadu na pastwisku tuż obok ciebie: nie wie ono, co znaczy „wczoraj”, a co – „dzisiaj”; skacze z miejsca na miejsce, żre, odpoczywa, trawi, znowu skacze, i tak od świtu do zmierzchu, dzień po dniu; ze swą chęcią i obojętnością tkwi ono niejako na krótkiej smyczy, mianowicie przywiązane do kołka danej chwili, przeto ani melancholijne, ani przesycone. Człowiekowi niełatwo na to patrzeć, ponieważ, mimo szczęścia, puszy się przed zwierzęciem faktem, że wywyższa go człowieczeństwo, a zarazem zerka nie bez pewnej zawiści – sam pragnie bowiem żywota bez przesytu i wolnego od bólu, pragnie daremnie, bo nie po zwierzęcemu3.
Nietzsche żałował, że nie jest głupi jak krowa (bo nie musiałby wówczas rozmyślać nad egzystencją), lecz zarazem żałował krów, tak głupich, że nad egzystencją nie rozmyślają. To właśnie rodzaj dysonansu poznawczego, z którego rodzą się wielkie idee. Borykając się z bezsensem nihilizmu, nasz bohater zapisał się na kartach filozofii wyzwaniem rzuconym naturze prawdy i moralności oraz znaną deklaracją, że Bóg umarł. Ale wkład ten został okupiony ogromną ceną – ruiną życia prywatnego i rozpadem osobowości (chodzący przykład na to, jak zbyt wiele głębokich dociekań może przeorać mózg).
W dzieciństwie Nietzsche doświadczał nieznośnych, wyniszczających bólów głowy, przez które całymi dniami był niezdolny do funkcjonowania4. U szczytu akademickiej kariery cierpiał na przewlekłą depresję, nękały go halucynacje i myśli samobójcze. W roku 1883, tym samym, w którym ukazało się jego słynne dzieło Tako rzecze Zaratustra, mając lat trzydzieści dziewięć, uznał się za „szaleńca”. Jego kondycja psychiczna wciąż się pogarszała, choć kariera filozofa kwitła. W 1888 roku Nietzsche wynajął od swego przyjaciela, Davide Fina, niewielkie mieszkanie w centrum Turynu. Pomimo gwałtownego nasilenia choroby do końca roku napisał jeszcze trzy książki5. Któregoś wieczoru Fino zajrzał przez dziurkę od klucza do mieszkania Nietzschego, by ujrzeć, że ten „krzyczy, skacze i tańczy po całym pokoju, całkiem nagi, jakby sam odgrywał dionizyjską orgię”6. Nietzsche nie spał do rana, wybębniał łokciem na pianinie fałszywe melodie i śpiewał nie do końca zapamiętane libretta wagnerowskich oper. Był twórczym geniuszem, ale zdecydowanie nie człowiekiem zdrowym na umyśle. I fatalnym sąsiadem.
Biorąc pod uwagę jego zainteresowanie zwierzęcą naturą, całkiem zgrabnie się składa, że to właśnie koń stał się przyczyną ostatecznego załamania psychicznego filozofa, z którego już się nie podniósł. Trzeciego stycznia 1889 roku Nietzsche przechadzał się na Piazza Carlo Alberto w Turynie, kiedy zobaczył dorożkarza okładającego batem swojego konia. Wstrząśnięty, zalał się łzami, zarzucił ramiona na szyję zwierzęcia, a potem osunął się na bruk. Fino, który pracował w pobliskim kiosku z gazetami, znalazł go tam i odprowadził do mieszkania7. Nieszczęsny filozof pozostał w stanie katatonii przez kilka dni, zanim umieszczono go w zakładzie dla umysłowo chorych w Bazylei. Nigdy nie odzyskał pełni władz umysłowych.
Najwyraźniej koń z Turynu stał się ostatnim gwoździem do trumny dla jego delikatnej kondycji psychicznej8. Wiele spekulowano na temat podłoża choroby psychicznej Nietzschego, która pod koniec jego życia przyjęła postać w pełni rozwiniętej demencji. Mogła to być przewlekła infekcja syfilityczna, która uszkodziła mózg, albo dziedziczna demencja wielozawałowa (CADASIL – mózgowa autosomalna arteriopatia z podkorowymi zawałami i leukoencefalopatią) wyzwalająca całe spektrum objawów neurologicznych, w miarę jak tkanka mózgowa powoli obumiera i zanika9. Niezależnie od medycznej przyczyny nie ma wątpliwości, że problemy psychiatryczne potęgował geniusz filozofa, który pchał go do poszukiwania sensu, piękna i prawdy we własnym cierpieniu i zmuszał, by płacił za to zdrowiem.
Czy Nietzsche był zwyczajnie zbyt bystry? Gdy spojrzymy na inteligencję z perspektywy ewolucji, będziemy mieli powody sądzić, że złożone myślenie we wszelkich jego formach występujących w królestwie zwierząt często bywa ciężarem. Jeśli możemy wyciągnąć jakąś lekcję z bolesnego żywota Fryderyka Wilhelma Nietzschego, to brzmi ona następująco: nazbyt intensywne procesy myślowe niekoniecznie przynoszą zyski.
A gdyby tak Nietzsche był mniej skomplikowanym zwierzęciem, niezdolnym do głębokiej zadumy nad naturą egzystencji? Jak ten koń z Turynu albo któraś z krów, którym i współczuł, i zazdrościł? Lub choćby narwalem, jednym z moich ulubionych stworzeń morskich? Absurdalność samej wizji narwala doświadczającego kryzysu egzystencjalnego jest kluczem do zrozumienia, co jest nie tak z ludzkim myśleniem i dlaczego zwierzęta robią to właściwiej. Aby narwal mógł cierpieć nietzscheańskie psychozy, musiałby osiągnąć zaawansowany poziom świadomości własnej egzystencji. Musiałby wiedzieć, że jest śmiertelny – skazany na śmierć w nie tak znowu dalekiej przyszłości. Tymczasem dowody na to, że narwale (czy jakiekolwiek zwierzęta inne niż ludzie) mają intelektualny potencjał wystarczający, by uzmysłowić sobie własną śmiertelność, są – jak zobaczymy w trakcie lektury tej książki – wątpliwe. I wbrew pozorom jest to dla nich całkiem korzystne.