Z rewolucji we Francji wywodzi się nie tylko rewolucja seksualna, ale też i szczególna jej emanacja: feminizm. W 1792 roku angielska emigrantka Mary Wollstonecraft (1759-1797) opublikowała swój manifest Obrona Praw Kobiety (A Vindication of the Rights of Woman). Wollstonecraft stwierdziła, że kobiety rodzą się równe z mężczyznami, ale popadają w niewolę „tyranii rodziny”. Małżeństwo dla Wollstonecraft to „zalegalizowana prostytucja”. Postulowała też zniesienie podziału pracy według kryteriów płciowych. Domagała się, aby kobiety mogły pracować we wszystkich zawodach. Chciała totalnej koedukacji i osobnych politycznych przedstawicieli dla płci pięknej. Jej motto było: „Gorąco pragnę ujrzeć całkowite zniesienie różnic płciowych... z wyjątkiem sfery miłości!”.
Idee Wollstonecraft splagiatowali Karl Marx i Friedrich Engels, a za nimi inni epigoni rewolucji. Małżeństwo traktowali jako prostytucję. Postulowali zniszczyć rodzinę. Mimo, że niektóre z pomysłów Wollestoncraft przejęli w XIX wieku myśliciele Lewicy, dopiero w drugiej połowie XX wieku feminizm zaczął święcić triumfy.
Wśród rozmaitych orientacji lewicy, bądź za takie uznane, coraz większą dynamiką odznacza się feminizm. Jego głównym poligonem są obecnie Stany Zjednoczone. Feminizm ma kilka twarzy. Najdalej od lewicy są „feministki równych sfer” (equal spheres feminists). Są to działaczki (Phyllis Schlafly, Maggie Gallagher czy Carolyn Graglia), które uważają, że powinien istnieć podział pracy między płciami: sfera domowa, która jest domeną kobiet, i sfera pozadomowa, która należy do mężczyzn. Obie sfery są jednakowo ważne; obie należy jednakowo szanować; obie powinny się dopełniać.
Nie zgadzają się z nimi tzw. „feministki równych praw” (equal rights feminists), na przykład Virginia Woolf (1882-1941) czy Camille Paglia. Uważają one, że mężczyźni i kobiety powinni mieć równe prawa i obowiązki; nie powinno być podziału między płciami.Najbardziej sensowna frakcja tej grupy twierdzi, że kobiety powinny mieć możliwość wykonywania każdej pracy, którą potrafią wykonać tak dobrze jak mężczyźni. Inne powtarzają za postępową Simon de Bevoir, że kobiety są traktowane jak poślednia kategoria ludzi, oraz za marksizującą Betty Friedan, że dom jest „obozem koncentracyjnym” dla kobiet.
Autosamice, czyli feministki radykalnie lewicowe sensu stricto przejmują pewne elementy teorii konkurentek i dostosowują je do swej utopijnej fantazji. Ich ideologia to autosamicyzm, czyli przeświadczenie o samowystarczalności kobiet. Ich prekursorką była bolszewicka propagatorka i praktykantka tzw. wolnej miłości Aleksandra Kołłątaj (1872-1952) oraz biseksualna wyznawczyni aborcji w imię eugeniki, Margaret Sanger (1879-1966). Ta ostatnia to zwolenniczka Hitlera i polityki natalnej III Rzeszy. Głęboko wierzyła, że aborcja pozwoli pozbyć się „nadmiaru” nieprzystosowanych, a szczególnie czarnych Amerykanów, oraz Irlandczyków i Włochów i innych katolików. Uważała, że zabijanie dzieci nienarodzonych pomaga ludziom wychodzić z biedy. Większość jej idei (bez otwartego rasizmu) zaadoptowały współczesne autosamice.
Podstawą feminizmu radykalnego jest wyzwolenie seksualne rozumiane jako promiskiuizm (często biseksualny) i jako uwolnienie się od konieczności rodzenia dzieci. Stąd poparcie lewicowych feministek dla aborcji i antykoncepcji. Stąd przekonanie części działaczek, że kobieta może się najlepiej samorealizować w przemyśle porno. Tam jest perfekcyjnie wolna. Naturalnie są też feministki, które temu ostatniemu akurat mocno się sprzeciwiają. Skrajności w ruchu feministycznym ilustruje rozłam między heteroseksualnymi a homoseksualnymi działaczkami. Te drugie są zwykle bardziej radykalne. Uważają „heteroski” wręcz za zdrajczynie „sprawy kobiet”.
Niektóre z aktywistek lesbijskich, jak Jill Johnston, propagują totalną separację płci. Najbardziej konsekwentne zdecydowały się na totalne wycofanie się z cywilizacji, „powrót na rolę” (going back to the land), gdzie żyją w lesbijskich komunach i stadłach – z dala od znienawidzonych mężczyzn.
Większość feministek nie zgodziła się ustąpić pola mężczyznom. Na przykład, Catharine MacKinnon i Andrea Dworkin, chciałyby stworzyć system prawny, który od kołyski do grobu stanowiłby zaporę przeciwko jakiemukolwiek – prawdziwemu czy wydumanemu – zjawisku prześladowania kobiet. Dworkin uważa, że „system patriarchalny” wszedł w stadium ostatecznego kryzysu, a więc rzekomo staje się coraz groźniejszy dla kobiet. Feministki muszą się bronić przez opanowanie systemu prawnego. Zbawi je tylko silna władza państwowa, którą naturalnie one będą sprawować. Dworkin ponadto argumentuje, że głównym wrogiem „wolności” kobiet jest tradycyjna rodzina, która jest rzekomo ostoją patriarchatu. Aby zniszczyć rodzinę, należy rzucić wyzwanie kazirodztwu. Mówiąc otwartym językiem, Dworkin popiera sex między ojcem a córką czy synem, matką a synem czy synem, oraz między rodzeństwem tej samej bądź różnej płci. Jak padnie „tabu kazirodztwa”, wtedy też i padnie rodzina, a wraz z nią patriarchat.
Inne feministki zdecydowanie atakują kulturę, jako „antykobiecą”. Jedne, wyrafinowane podejście jest starać się negować istniejącą kulturę hierarchiczną przez wykazanie, że w rzeczywistości istnieje jednakowość płciowa. A to dyktuje „logicznie” porzucenie (czy zniszczczenie) istniejących hierarchii, a więc tzw. patriarchatu. Na przykład, nie ma właściwie różnic emocjonalnych między kobietami, homoseksualistami, a heteroseksualistami. Istnieje „homosocjalne pragnienie” (homosocial desire), jak je określiła pionierska historyczka gender Eve Sedgwick. Każdy chce być w związku z takimi samymi jak on czy ona (homoi). I wtedy wszyscy są równi, wręcz tacy sami. Jak nie ma różnic, to „męski szowinizm” nie ma racji bytu. Ani „homofobia”. Bo Sedgwick w swych badaniach nad literaturą odkryła, że „homofobia” miała służyć nie tylko do prześladowania homoseksualistów, ale również stosowana była do manipulacji i mobilizacji heteroseksualistami aby utrzymywali homoseksualistów i kobiety w zależności od patriarchatu.
Inne podejście autosamic to bezpośrednio i bezpardanowo atakować „patriarchat” frontalnie. Według takich jak Susan Faludi i Naomi Wolf, kultura zachodnia to „szowinistyczny spisek męski” (a male chauvinist plot). Nawet moda damska (e.g. buty na wysokich obcasach) i operacje kosmetyczne (e.g. powiększanie biustów) zostały rzekomo wynalezione, aby z życia kobiet zrobić piekło, a dopasować do męskich ideałów. Przewidują też, że nadchodzi moda na operację korektywną ślinianek aby kobiety mogły pozbyć się odruchu wymiotnego przy obsługiwaniu swych partnerów. Patriarchat atakuje wszędzie.
Podobnie sprawa ma się z religią. Na przykład, epigonki autosamicyzmu, jak Uta Ranke-Heinemann, głoszą, że Kościół katolicki to właściwie „szowinistyczny męski spisek”, aby utrzymać kobiety w ryzach. „Prześladowanie” się skończy, kiedy zapanuje równość, czyli kiedy kobiety zostaną dopuszczone do sakramentu kapłaństwa. Bardziej skrajne radykałki już narzucają swoją ideologię w kościołach protestanckich i synagogach. Na przykład, Bóg Ojciec staje się „Sofią”, czyli „boginią” Mądrości, która wielce faworyzuje lesbianizm. Chrystus ma ponoć imię żeńskie: Chrysta. Parodia liturgii chrześcijańskiej wygłaszanej z całą powagą przez „religijne feministki” brzmi: „Sofia, Boże [sic!] Stworzycielko, niech mleko i miód płyną... Nasza słodka Sofio, jesteśmy kobietami na twój wizerunek. Nektarem między naszymi udami zapraszamy kochanka, rodzimy dziecko; ciepłymi sokami naszego ciała przypominamy światu o jego przyjemnościach i zmysłach”.
Radykalne autosamicze feministki-komunistki, jak Judith Butler i Shulamith Firestone, propagują przeniesienie marksistowskiej walki klas na walkę między płciami. Głównym wrogiem jest rodzina. To rzekomo „przyczyna rasizmu, wyzysku klasowego, [oraz] prześladowania kobiet i dzieci”. Butler proponuje rozbić rodzinę poprzez legalizację kazirodztwa oraz wprowadzenie prawne w życiu pomysłu „płynności genderu” (gender fluidity). Firestone proponuje kwestię „tyranii rodziny biologicznej” (the tyranny of biological family) rozwiązać poprzez „pozbycie się natury” (getting rid of nature). Stosunki seksualne zostałyby zakazane i wyeliminowane. Pozostałaby jedynie sztuczna reprodukcja. Zapanowałyby cyborgi, ludzie z probówki, ludzie maszyny.
Najbardziej radykalne feministki już chcą męskiej krwi. Jedna z najbardziej ekstremalnych, Valerie Solanas, założycielka ultrafeministycznego Stowarzyszenia Dla Poćwiartowania Mężczyzn (SCUM – Society to Cut Up Men) uważała, że mężczyzna to „niekompletna samica” (an incomplete female), a przy okazji siedlisko wszelkiego zła. Dlatego proponowała eksterminację większości mężczyzn, a „reedukację” niedobitków.
To właśnie z takich zatrutych źródeł czerpią współczesne feministki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.