Aż 55 proc. niemieckich wyborców przyznaje, że w podejmowanych przez siebie decyzjach kieruje się przede wszystkim polityką krajową, a nie unijną. Tylko 38 proc. Niemców stawia politykę unijną na pierwszym miejscu. Dlatego dla połowy niemieckich wyborców wybory do Parlamentu Europejskiego stanowiły wyborną okazję do dania siarczystego klapsa rządowi kanclerza Olafa Scholza. Nie przegapili tej okazji. Oczywiście w grupie wyborców Zielonych czy SPD absolutna większość była zdania, że rząd w Berlinie jest świetny i strofowania nie wymaga (odpowiednio 84 i 73 proc., jak podaje instytut badania opinii publicznej Infratest Dimap). Z kolei wyborcy Alternatywy dla Niemiec, jak łatwo się domyślić, są całkowicie przeciwnego zdania. W tej grupie za okazaniem czerwonej kartki drużynie Olafa Scholza jest aż 87 proc. z nich.
Wielkie rozczarowanie
Niewielu Niemców jest zadowolonych z pracy rządu. Tak niskiej wartości nie odnotowano w przypadku urzędującego rządu Niemiec w żadnych wyborach unijnych czy federalnych w okresie ostatnich 11 lat. Choć Niemcy nigdy w okresie minionych 11 lat nie byli przesadnie zadowoleni ze swego rządu. O ile jednak w 2013 r. jeszcze 51 proc. z nich wyrażało zadowolenie z jego pracy, o tyle (po krótkim wzroście liczby zadowolonych w 2014 r.) krzywa popularności rządu w Berlinie spadała w coraz szybszym tempie w dół: w 2019 r. wskazywała na 39 proc., by w 2024 r. wskazać na zaledwie 22 proc.!
Niemiecka lewica, głównie Zieloni, miała nadzieję, że obniżając wiek wyborców Parlamentu Europejskiego, zapewni sobie zwycięstwo. Obniżenie czynnego wieku wyborczego do lat 16 miało zapewnić – zgodnie z oczekiwaniami – Zielonym i ich koalicjantom ponad milion nowych głosów. Przedstawiano to jako „demokratyzację”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.