• Piotr GursztynAutor:Piotr Gursztyn

Gra o koryto

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gra o koryto
Gra o koryto

Jesienią, czyli już za chwilę, obejrzymy polską wersję „Gry o tron”. Można ją nazwać walką o koryto, bo chodzi w niej o dostęp do konfitur w Parlamencie Europejskim- pisze w 33. wydaniu Do Rzeczy Piotr Gursztyn.

- To koryto jest tak wielkie, że nie da się tego wszystkiego zeżreć – miał powiedzieć Tadeusz Cymański z Solidarnej Polski, zdumiony wysokością swojego uposażenia i dodatkowymi korzyściami, gdy trafił do Strasburga. A inny polski eurodeputowany, równie znany, tyle że o dłuższym stażu, zdefiniował zalety zasiadania w Parlamencie Europejskim jeszcze bardziej dosadnie: – Niespecjalnie oszczędzając, niespecjalnie kradnąc, można przez jedną kadencję zaoszczędzić milion euro.

Nic więc dziwnego, że choć eurowybory odbędą się w czerwcu 2014 r., to walka o wpisanie na listę wyborczą na pierwszym miejscu i to tzw. biorącym rusza właśnie teraz. Trzeba będzie knuć i snuć intrygi przeciw konkurencji we własnej partii, bo chętnych na to samo miejsce są chmary. To ważniejsze niż późniejsza kampania wyborcza, bo większym zagrożeniem jest to, że kandydat zostanie przeskoczony przez kogoś z własnej listy, niż rywalizacja z konkurentami z innych partii.

I wreszcie najważniejsze: trzeba będzie podlizywać się „wodzom”, bo to oni decydują, kto zostanie dopuszczony do wyjątkowo obfitego korytka. Szefowie partii kupują w ten sposób posłuszeństwo albo obdarowują szansą na mandat zasłużonych towarzyszy niczym średniowieczny władca dobrami ziemskimi swoich wojów. Bez szczególnego związku z kompetencjami i przydatnością. Mogą też w ten sposób przemeblować partię, wysyłając do Strasburga i Brukseli tych, którzy są w stanie im zagrozić. Wysokie diety łamią charaktery, więc raczej łatwo w ten sposób przemienić buntownika w pieczeniarza. (...)

Pierwsza rzecz, która przyciąga do PE, to oczywiście pieniądze. Aby to zrozumieć, warto najpierw ocenić status posła na Sejm. Na jego konto wpływa co miesiąc 7,5–8 tys. zł. Jeśli jest szefem komisji, to otrzymuje 1,5 tys. zł więcej, jeśli wiceprzewodniczącym – 1 tys. A uprawianie polityki kosztuje: wyjazdy, spotkania w terenie, kampania wyborcza, koszty reprezentacyjne. Na prowadzenie biura – czyli właściwą działalność poselską – poseł dostaje 12 tys. zł. Według powszechniej opinii to zbyt mało, aby skutecznie obsługiwać swój okręg. I wreszcie – w samej Warszawie w kompleksie sejmowym polscy parlamentarzyści nie mają własnych pokojów, gdzie mogliby pracować, odpocząć lub przyjąć gości. Podczas przerw w obradach plenarnych lub komisji snują się po korytarzach, piją 10. kawę w restauracji sejmowej lub jedzą tam trzeci obiad. Nie mają gdzie się podziać.

To problemy niedotyczące MEP-ów. Każdy z nich co miesiąc dostaje równowartość 50 tys. zł wynagrodzenia. Oprócz tego miesięcznie 100 tys. na prowadzenie biur i zatrudnienie asystentów. Każdy ma własny gabinet w obu siedzibach parlamentu, czyli Strasburgu i Brukseli. Dochodzą do tego dodatkowe bonusy – kursy językowe, gdzie za każdy dzień pobytu MEP pobiera 150 euro diety. Także możliwość zakupu samochodu bez VAT i akcyzy. Pełne uprawnienia emerytalne od 65. roku życia po dwóch kadencjach, częściowe po jednej. Oraz 1 tys. zł diety za udział w posiedzeniu Komisji ds. Europejskich Sejmu. Tu zaś – jak wiadomo – wystarczy złożyć podpis, aby otrzymać te pieniądze.

Politycy, którzy nie „zaznali” Strasburga, widzą, jak zmieniają się ich koledzy, którzy tam już są. Z miesiąca na miesiąc ubierają się coraz lepiej. Noszą koszule szyte na miarę, z wyszytymi inicjałami. Żadnemu nie przyjdzie już do głowy, aby po południu założyć nieodpowiednią kolorystycznie marynarkę. Jedzą inne potrawy i zaczynają wymądrzać się na temat rodzajów wina. (...)

Cały artykuł w 33. numerze Do Rzeczy.

Czytaj także