Oscar bywa drogowskazem. Rozmowa z Janem A.P. Kaczmarkiem

Oscar bywa drogowskazem. Rozmowa z Janem A.P. Kaczmarkiem

Dodano: 
Jan A.P. Kaczmarek
Jan A.P. Kaczmarek Źródło: Dawid Linkowski
W Hollywood jest pewna nadreprezentacja Żydów, ale to jest tak naturalne jak to, że my robimy dobrą kiełbasę – mówi w rozmowie z tygodnikiem "Do Rzeczy" Jan A.P. Kaczmarek, kompozytor, autor muzyki filmowej i laureat Oscara.

Grzegorz Brzozowicz: Niedawno prapremierę miało widowisko muzyczne „Emigra – Symfonia bez końca” do pańskiej muzyki. Dzieło powstało na zamówienie Muzeum Emigracji w Gdyni. Na scenie pojawiło się 100 artystów, w tym Polska Filharmonia Kameralna z Sopotu, Akademicki Chór Uniwersytetu Gdańskiego i…

Jan A.P. Kaczmarek: ... i ustawiłem obok siebie 10 perkusji. Liczba 10 przyszła mi we śnie. Siedem to liczba oklepana, a mniej nie mogło być, więc 10 jest OK, choć dziewięć lub osiem też by pasowało. W Santa Monica w Kalifornii zobaczyłem na promenadzie grającego perkusistę. Grał do utworu symfonicznego. To był żywioł, którego szukałem, pracując nad „Emigrą”. Głowiłem się nad tym, jak przełamać orkiestrę, w jaki sposób wprowadzić do muzyki element brutalnej rzeczywistości. Pomnożenie zestawów perkusyjnych może być metaforą silników, tłoków w maszynowni statku transatlantyckiego, może być rytmem kół wielkiej lokomotywy albo po prostu przynosić rytm.

Czy czuje się pan obco w Stanach Zjednoczonych?

Nie, bardzo swojsko, ale mimo że spędziłem 28 lat w Kalifornii, nie Jestem Polakiem w podróży, dlatego ten utwór stanowi wyprawę w głąb moich osobistych emocji. Czuję się wyjątkowo kompetentny do refleksji na ten temat. Kiedy zamieszkałem w USA, miałem 36 lat i byłem ukształtowanym mężczyzną. W tym wieku trudno jest się przeprogramować i stać się „native”, jest się ciężko odczepić od swojego podwórka i tym trudniej przyczepić do nowego. Ten syndrom dostrzegam też u emigrantów ze Stanów mieszkających w Polsce czy innych krajach Europy. Emigranci dobrze się rozumieją.

Czy konkurencja w Ameryce jest ostra?

Dosyć szlachetna. Tam nikt ci do gardła nie skoczy, ale sceptycyzm co do twoich intencji może się zdarzyć. Konkurencja, mimo że ogromna, jest mniej odczuwalna niż w Europie. Jest tam tysiąc kompozytorów, ale filmów robi się równie dużo. Zawsze jest pan w tłumie. Tłumie pracujących albo w tłumie niepracujących. A tu pięciu kompozytorów pracuje, a cała reszta patrzy i zazdrości. Tutaj liczą się koneksje. Pracowałem w Niemczech, we Francji, Włoszech i wszędzie bardzo ważne były więzi pozaprofesjonalne, czyli koneksje. W Ameryce rządzi rynek. Musi pan przekonać do siebie innych i nikt nie pyta o kuzynów. Tam silniejsze jest pytanie: „Czy ja mogę na tobie zarobić?”. Jeżeli tak, to zapraszamy do współpracy.

Obalmy lub potwierdźmy dwa mity związane z Hollywood. Czy prawdą jest, że trzeba być Żydem, by zrobić karierę w Ameryce?

Jeśli mam talent i można na mnie zarobić, to mogę być kimkolwiek: Chińczykiem, Mongołem, Polakiem. W Hollywood jest pewna nadreprezentacja Żydów, ale to jest tak naturalne jak to, że my robimy dobrą kiełbasę. Historycznie to przecież oni stworzyli amerykański przemysł filmowy.

Cały wywiad dostępny jest w 15/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także