PIOTR WŁOCZYK: Na ekrany polskich kin wszedł właśnie film „Dziewczyna z portretu”, opowiadający o jednej z pierwszych w historii operacji „zmiany płci”. Pan przestrzega jednak przed bezkrytycznym odbiorem treści tego filmu, nazywając go wręcz „narzędziem marketingowym” środowiska LGBTQ. Nie porusza pana dramat głównego bohatera tego filmu?
WALTER HEYER: Problem z tożsamością płciową to oczywiście tragedia, która zamienia życie człowieka w udrękę. Ponad 40 proc. ludzi zmagających się z tym dramatem targa się na swoje życie! Wiem, o czym mówię, ponieważ sam przez to przechodziłem – jestem ofiarą ideologii LGBTQ. W wieku 42 lat zdecydowałem się przejść operację „zmiany płci”, nieodwracalnie kalecząc swoje ciało. Przez osiem lat żyłem jako Laura Jensen. Straciłem wtedy wszystkie najważniejsze rzeczy w życiu, rozbiłem własną rodzinę. Dlatego teraz przestrzegam innych przed popełnianiem tych samych błędów. Twórcy „Dziewczyny z portretu” chcą przekonać widzów, że główny bohater – dorosły żonaty mężczyzna – wychodzi nagle z mgły, w której żył całe życie, i decyduje się stać „prawdziwym” sobą. W pewnym momencie mówi nawet dobitnie: „W końcu jestem tym, kim jestem!”.
Wmawia się w tym filmie ludziom, że główny bohater jest w rzeczywistości kobietą, którą biologia zamknęła w ciele mężczyzny, i jedynym wyjściem jest operacja mająca nadać temu człowiekowi kobiecy wygląd. Tymczasem tak nie jest, czego dowodzą, poważne badania. Zaburzenia postrzegania własnej płci to przecież skutek problemów o podłożu psychologicznym i psychicznym, a nie biologicznym. Czy przyjmowanie hormonów i operacja mogą rzeczywiście pomóc, jeżeli klucz do rozwiązania tego problemu leży w umyśle? (...)