Dawno już amerykańskie wybory nie budziły aż takich emocji. I dawno już politykom nie udało się zmobilizować do udziału w głosowaniu aż tak wielu wyborców. Według wstępnych danych frekwencja wyniosła 67 proc., co jest najwyższym wynikiem od roku 1900.
Gdy zamykaliśmy to wydanie „Do Rzeczy”, wyniki wyborów nie były jeszcze znane. Bliższy prezydentury wydawał się Joe Biden. Kandydat Partii Demokratycznej otrzymał 73,5 mln głosów (najwięcej w całej historii Stanów Zjednoczonych) oraz poparcie 264 elektorów (do zdobycia prezydentury potrzeba co najmniej 270 głosów elektorskich), podczas gdy Donald Trump zdobył 69,6 mln głosów i poparcie 214 elektorów. Trump zwyciężył m.in. na Florydzie, w Iowa oraz w Ohio. Ohio jest zaś ważne nie tylko dlatego, że jest to jeden ze „stanów bitewnych” (tzw. swing states), lecz także dlatego, że od 1964 r. każdy zwycięzca w Ohio zostawał prezydentem Stanów Zjednoczonych. W stanie Georgia po podliczeniu 99 proc. głosów najpierw wygrywał Trump z Bidenem, a potem Biden z Trumpem (obaj uzyskali wynik 49,39 proc, ., a różnica między kandydatami wynosiła niecałe 1000 głosów). Niech więc w przyszłości ktokolwiek spróbuje powiedzieć, że jego głos nie ma znaczenia.
Czytaj też:
Budka składa gratulacje Bidenowi. Wpadka lidera Platformy
Czytaj też:
Trump nie uznaje nieoficjalnych wyników wyborów. "Od poniedziałku nasz sztab zacznie postępowanie sądowe"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.