Czy rzeczywiście pojawienie się szczepionki to światełko w tunelu i widać już koniec epidemii, czy radość i nadzieje są jednak przedwczesne?
Andrzej Sośnierz: O, dobrze to jest już od roku. Tylko nie wiedzieć czemu, jest coraz gorzej. Dobrze, jestem teraz złośliwy. Tak na poważnie, to jest oczywiście nadzieja, że te szczepienia okażą się skuteczne, ale jest jeden problem – pełną wyszczepialność osiągniemy dopiero pod koniec roku. A więc pytanie, co wcześniej. Jak państwo ma w tym czasie funkcjonować? Dobrze, że wracają szkoły, ale co oprócz tego? Tych pomysłów nie widać.
Jednak zwolennicy twardych obostrzeń przekonują, że są one niezbędne, a przykład Szwecji dowodzi, że pełne otwarcie wszystkiego niekoniecznie jest wart naśladowania.
Przede wszystkim, to nie jest prawda, że w Szwecji nie było żadnych obostrzeń – zakazano np. zgromadzeń, masowych imprez. To w Nowej Zelandii pozwolono niedawno na rozgrywanie meczów z udziałem publiczności i zarażeń nie było, ale Nowa Zelandia jest wyspą. U nas pewne środki ostrożności muszą być. I w Szwecji one były.
Jak widać po liczbie zgonów niewystarczające?
Kiedy my właśnie, pomimo obostrzeń, ścigamy Szwecję w statystykach zgonów. W Szwecji na COVID umiera 850 osób na milion mieszkańców, w Polsce 750. Proszę zauważyć, jakie u nas są ponoszone straszne koszty. Myśmy Polskę kilka razy już mrozili. W Szwecji nie było takich obostrzeń. I tam też zbankrutowała pewna część przedsiębiorstw, ale nie na taką skalę jak u nas. A wracając do szczepionki – dobrze, że ona jest, dobrze, że ją kupiliśmy, ale do sukcesu jeszcze droga daleka, trzeba znaleźć sposób na funkcjonowanie państwa do zakończenia pandemii.
Ciężko się oprzeć wrażeniu, że w Polsce mamy do czynienia z dwiema skrajnościami – jedni chcieliby zamknąć wszystko, a inni mówią – nie ma wirusa. Tymczasem można chyba znaleźć jakieś rozwiązania pośrednie – bez zamykania gospodarki, ale twarde przestrzeganie zasad bezpieczeństwa itd.?
Oczywiście, że tak. Mówienie, że choroby nie ma jest oczywiście bzdurą, sam ją przeszedłem. Jednak czym innym ostrożność, a czym innym bezsensowne działania. Dla mnie szokujące jest utrudnianie poruszania się ludzi na otwartych przestrzeniach. Tymczasem na powietrzu zarazić się jest znacznie trudniej niż w pomieszczeniu zamkniętym. Ten powtarzany ostatnio przykład stoków narciarskich – na Boga, żeby narciarz zaraził drugiego, to musiałby do niego podjechać i chuchnąć mu w twarz. Na powietrzu ludzie nie stoją od siebie w odległości 20 centymetrów, ale metra, do tego powietrze rozchodzi się zupełnie inaczej niż w pomieszczeniu zamkniętym. Dlatego nie rozumiem, dlaczego wprowadzane są tak głupie rozwiązania. I jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt, o którym się nie pamięta.
Jaki?
Można oszacować, że w skali kraju około 6-7 milionów ludzi COVID-19 przechorowało i nabyło już odporność. To bardzo duża grupa, prawie jedna piąta. Szacunki te są na podstawie badań z województwa zachodniopomorskiego, gdzie właśnie jedna piąta mieszkańców ma już tę odporność. Jeśli to przekłada się na cały kraj, to mamy 20 proc. ludzi odpornych. Dlaczego oni o tym nie wiedzą? Przecież należałoby przeprowadzić te testy. One nie są panaceum, są narzędziem do oszacowania sytuacji. Jeśli jednak siedem, czy nawet sześć milionów ludzi jest odpornych na koronawirusa, to spokojnie mogą pójść do pracy, funkcjonować bez obostrzeń. Jeżeli do tej grupy dodalibyśmy kolejnych, stopniowo zaszczepionych, to ta normalność by stopniowo była przywracana. Należałoby liczyć, że mamy już siedem milionów odpornych, do tego dokładamy ludzi, którzy są szczepieni. A tymczasem my nic nie wiemy, te dane rządu to jakaś abrakadabra. Obawiam się, że te chwiejne decyzje sprawiają, że w społeczeństwie już jest zniechęcenie, a niebawem pojawi się obywatelskie nieposłuszeństwo. To realne zagrożenie, na które rząd sobie niestety zapracował.