W obronie boskości Jezusa

W obronie boskości Jezusa

Dodano: 
Figura Jezusa Chrystusa, zdjęcie ilustracyjne
Figura Jezusa Chrystusa, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Obraz marinas32 z Pixabay
Ks. Przemysław Artemiuk | Publikację zatytułowaną „Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa” redaktor naczelny Do Rzeczy poświęca narodzinom wiary w boskość Chrystusa, ukazując ciągłość między nicejskim wyznaniem z roku 325 a historyczną osobą Jezusa.

„Nie zamierzam, wyznaje P. Lisicki, zajmować się w tym miejscu kwestią teologiczną, a mianowicie sensem i znaczeniem boskości. Nie chcę też badać teologicznych podstaw wiary religijnej. Interesuje mnie historia, a konkretnie pamięć świadków i to, co przekazali. Interesuje mnie proste pytanie: kto i kiedy pierwszy raz zaczął uznawać Jezusa za więcej niż człowieka? Więcej niż człowieka, to znaczy więcej niż nauczyciela mądrości, rabina, posłańca niebios, proroka, cudotwórcę, wędrownego kaznodzieję, uzdrowiciela. Więcej niż człowieka to znaczy też więcej niż Mesjasza lub sprawiedliwego Wybawiciela. Znaczy to też więcej niż anioła lub inny byt pośredni między Stwórcą a stworzeniem. Kto pierwszy zaczął myśleć o Jezusie, jakby Ten był Bogiem lub też zaczął Mu przypisywać cechy i atrybuty, które wiązały się z boskością? Ostatecznie odpowiedź na pytanie, czy Jezus z Nazaretu z Galilei jest Bogiem (jak wyznają chrześcijanie), to kwestia wiary. Jednak to, kiedy i gdzie zaczęto tak uważać, może być ustalone przez historię. Można też szukać najbardziej prawdopodobnych przyczyn pojawienia się nowej wiary”.

Założenia metodologiczne

P. Lisicki, podobnie jak w pracy „Kto zabił Jezusa?”, konsekwentnie podąża drogą uzasadnienia historycznego. „Na pierwszy rzut oka, wyjaśnia dziennikarz, ktoś mógłby stwierdzić, że odpowiedź na tak postawione pytanie jest łatwa, wystarczy bowiem sprawdzić, kiedy ktoś nazwał Jezusa Bogiem. Jednak, jak to często bywa, najprostsze odpowiedzi nie są najlepsze. Autorzy Nowego Testamentu wyrażali swoją wiarę inaczej niż późniejsi chrześcijanie. Nie definiowali doktryny w wyznaniach, ale przekazywali ją za pośrednictwem interpretacji Pism i opisów samego Jezusa. Dlatego nie jest ważne, a przynajmniej nie jest najważniejsze, kiedy ktoś pierwszy raz wprost nazwał Jezusa Bogiem. Są dwa takie miejsca w księgach Nowego Testamentu, jednak dla niniejszych rozważań właściwie nie mają one znaczenia. Pierwsze z nich to słowa z Listu św. Pawła do Rzymian, w którym pisze on o Chrystusie, Bogu wielbionym na wieki (Rz 9,5). Jednak przy bliższej analizie okazuje się, że nie sposób powiedzieć, czy określenie «Bóg» odnosi się do Chrystusa, czy też słowo to stanowi podmiot odrębnego zdania po przecinku – starożytni nie używali znaków przestankowych. Drugi przypadek to słynne słowa Tomasza, który na widok zmartwychwstałego Jezusa zawołał: «Pan mój i Bóg mój» (J 20,28). Jednak pochodzą one z Ewangelii Jana, do której trudno jest odwoływać się w obecnej debacie jako źródle, bo większość komentatorów, niesłusznie zresztą, neguje jej wartość historyczną”.

Nie da się na szczęście w tak łatwy sposób, posługując się kilkoma prostymi cytatami, odpowiedzieć na pytanie o to, jak Jezus został Bogiem. Aby tego dokonać, należy przeanalizować trzy możliwości. „Zgodnie z pierwszą stało się tak jeszcze za życia Jezusa. To, co mówił, to, jak mówił, oraz to, co czynił, sprawiło, że już pierwsi uczniowie, odpowiadając na Jego wezwanie, zaczęli w Nim dostrzegać osobę nadludzką, kogoś równego Bogu lub samego Boga. Wiara taka zatem istniała w formie niewyraźnej i niepełnej za życia Jezusa, rozwinęła się zaś i została potwierdzona wskutek spotkania ze Zmartwychwstałym”. Druga możliwość opiera się na tezie, że „uznanie boskości mogło nastąpić nie za życia Jezusa, ale po Jego śmierci, za sprawą doświadczenia Wielkanocy. To wtedy, spotykając żywego, jak sądzili, Jezusa, uczniowie uznali w Nim kogoś więcej niż człowieka, ostatecznie Boga. Dopiero w tym momencie objawił im swoją boską godność, a oni w odpowiedzi na to zaczęli Go czcić jak Boga”. I w końcu ostatnia możliwość, „że w wiara w to, że Jezus był istotą boską, pojawiła się stosunkowo późno, kiedy większość lub wszyscy uczniowie z Galilei wymarli, również po śmierci apostoła Pawła. Była ona nowością, nieznanym wcześniej rozumieniem osoby Jezusa”. To wtedy właśnie chrześcijanie dokonali wyniesienia Jezusa do sfery boskiej, chociaż On tak naprawdę był zawsze człowiekiem. Zatem wiara powstała „jako efekt swoistego zderzenia pamięci o Zmartwychwstałym, jaką przechowywał pierwszy, głównie żydowski Kościół, i wyobrażeń oraz schematów pogańskich, jakie wnieśli do niego później masowo nawracani Grecy, Rzymianie i inne ludy. Żydzi, uczniowie Jezusa, widzieli w Nim wzniosłą postać, bohatera, proroka, nigdy jednak istotę boską; dopiero ewolucja doktryny i jej hellenizacja doprowadziły do spojrzenia na Jezusa jako na Boga”. Istnieją zatem trzy możliwe odpowiedzi na pytanie o moment narodzin wiary w boskość Jezusa i jej ciągłość. Tylko w pierwszym wypadku zostaje ona zachowana, w drugim jest dosyć niejasna, a trzeci zdecydowanie przesuwa moment jej narodzin, sugerując, że skoro pojawiła się później, to jest oderwana od źródła, czyli osoby Jezusa.

Kolejną istotną kwestią w tym kontekście jest pytanie o tożsamość Boga chrześcijan i Żydów. Czy identycznie Go sobie wyobrażali? W tej materii, zauważa P. Lisicki, panuje zgoda, bowiem Stary Testament został przez wyznawców Jezusa w całości zaakceptowany. Bóg chrześcijan, „tak jak Bóg Żydów na przełomie wieków był Stwórcą świata, Tym, który stworzył go z niczego, bez pośrednictwa innych, pomniejszych, niższych, gorszych twórców. Tak samo jak Bóg Żydów był On też Królem i Panem Świata, rządził nim, troszczył się i dbał o niego, pielęgnował go. Należała Mu się, Jemu jednemu, najwyższa i jedyna cześć. Tak jak w oczach Żydów wiara w jednego Boga pociągała za sobą jeden kult, tak samo chrześcijanie uznawali, że samemu tylko Najwyższemu należą się cześć i chwała. Byli równie rygorystycznymi monoteistami co Żydzi. Tak samo jak Żydzi nie dopuszczali też myśli, aby mogli składać hołd komukolwiek innemu. Jeszcze zanim w cesarstwie zniknęły pogańskie świątynie, zanim koleni jedynowładcy uznali, że ich państwo ma charakter chrześcijański, wyznawcy Jezusa, tak jak Żydzi, wiedzieli, że bogowie poszczególnych narodów są bożkami i demonami”.

Chrześcijanie, podobnie jak wyznawcy Jahwe, uważali, że Bóg nie pozostaje jedynie mieszkańcem niebios, ale skoro stworzył ten świat, to również pragnie objawić, ukazać się człowiekowi. Nie tylko dlatego, że jest jego Stwórcą, ale również ze względu na to, że jest on stworzony na Jego obraz i podobieństwo. Zatem Bóg objawia się, jak ukazuje to Stary Testament, i buduje relację z człowiekiem. Ten związek nie tylko dotyczy wybranych osób, ale z czasem całego ludu, który Bóg bierze na własność. Troszcząc się o niego i strzegąc go, dba również o jego kondycję duchową, dlatego posyła proroków. Ostatnim z nich, a równocześnie całkowicie innym jest Jezus z Nazaretu. „Tę część opowieści, dla chrześcijan najważniejszą, Żydzi odrzucili. Chrześcijanie dodawali też, że ów ostatni posłaniec był nie tylko człowiekiem, ale też równym Bogu Jego Synem i Panem, Jezusem Chrystusem, któremu należała się taka sama chwała jak Jahwe, Bogu, który związał się przymierzem z domem Jakuba. Od kiedy zaczęli głosić boskość Jezusa? I co było tego przyczyną?”.

P. Lisicki zauważa, że w tych pytaniach tkwi paradoksalność. W rzeczywistości bowiem „chrześcijaństwo nie miało prawa powstać”. Zawierało przecież w sobie wyraźną sprzeczność. Jak można było wyznawać monoteizm, czyli wiarę w Jednego Boga Jahwe, i równocześnie przypisywać boskość Jezusowi z Nazaretu, który przecież był człowiekiem. „Niektórzy historycy mniemają, że taki czysty monoteizm wyznawał też Jezus, że nigdy nie przyszło Mu do głowy, że ów jeden jedyny Jahwe jest kimś innym, niż to przekazały pisma Starego Testamentu”. Przecież to przekonanie uwiarygadniał cały żydowski system religijny. „Jeden Bóg, jeden Izrael, jedna Jerozolima, jedna świątynia, jedno miejsce kultu. Nikt inny oprócz Jahwe nie miał prawa do chwały. Ani aniołowie, ani wielcy przywódcy z przeszłości, ani prorocy. Bóg ten był absolutnie transcendentny, do tego stopnia, że nie wolno było sporządzać Jego wizerunków (zob. Pwt 5,7-9)”. W jaki sposób zatem, w takim klimacie mógł narodzić się kult chrześcijański, wskazujący na Osobę Jezusa jako Boga?

„Nie pytam tu, podkreśla dziennikarz, o wiarę w sensie teologicznym, powtarzam – to pozostaje zawsze tajemnicą. Nigdy ostatecznie nie wiadomo, w jaki sposób konkretny człowiek zaczyna wierzyć. Nie chodzi tutaj o opinie, sądy, mniemania, przypuszczenia, niech będzie, że nawet przekonania, ale właśnie o wiarę. Stałe i, mówiąc językiem kardynała Newmana, bezwarunkowe przyświadczenie dawane prawdom nadprzyrodzonym. Brzmi to rzeczywiście zagadkowo, ale nic dziwnego, skoro chce się opisać rzeczy niewyrażalne. Niemniej jednak nie o takiej wierze tutaj mówimy. Pytam o wiarę jako zjawisko historyczne, o to, że w pewnym momencie dziejów pojawili się ludzie, którzy zaczęli oddawać cześć Jezusowi w taki sam sposób, w jaki wcześniej oddawali ją Jahwe. Jak doszło do tego, że już w I wieku naszej ery pewna grupa ludzi, najprawdopodobniej najpierw Żydów, zaczęła oddawać zabitemu na krzyżu Galilejczykowi boską cześć? Czy sam Jezus zdawał sobie z tego sprawę? Czy tolerował takie zachowania? A może nie tylko tolerował, ale nawet uważał, że są one właściwą odpowiedzią na Jego własną godność, bo sam był przekonany, że jest Bogiem?”.

Pytania te jawią się jako fundamentalne, jeśli chcemy odnaleźć moment historycznych narodzin wiary w boskość Jezusa. Należy jednak, dodaje P. Lisicki, być cierpliwym, a także mieć świadomość, że nigdy nie uzyska się ostatecznej i całkowitej pewności. Ustalenia pozostaną zawsze hipotetyczne. Zatem praca historyka przypomina detektywistyczne śledztwo. Ma on do dyspozycji kopie oryginalnych przekazów na temat Jezusa, które, pomimo zgłaszanych co jakiś czasów wątpliwości, pozostają w 100 procentach pewne. O samym Jezusie zaś informują tylko Jego uczniowie. Detektyw nie może zweryfikować faktów, docierając do innych źródeł niż chrześcijańskie. „Gdyby chociaż istniał raport Poncjusza Piłata z trzydziestego któregoś roku naszej ery, w którym rzymski gubernator Judei przekazywałby informacje o swoim urzędowaniu!”. A tak mamy dopiero dokument z roku ok. 112. – list Pliniusza Młodszego do cesarza Trajana, w którym rzymski urzędnik relacjonując działanie nowej sekty, jaką są chrześcijanie („śpiewają pieśni i hymny do Chrystusa jako boga”), prosi o radę. „Potwierdza się zatem, zauważa publicysta, że osiemdziesiąt lat po śmierci Jezusa Jego zwolennicy oddawali Mu taką cześć, jak zwykło się oddawać się bogom. Relacja ta nie budzi wątpliwości. Pliniusz był do chrześcijan nastawiony wrogo, a sam raport znalazł się w wewnętrznej korespondencji z cesarzem. Pliniusz przyznaje, że z własnej inicjatywy nie prowadzi prześladowań na wielką skalę, gdy jednak ktoś zostaje zadenuncjowany, przesłuchuje go, daje mu szansę naprawy jego win, a w razie zatwardziałej postawy skazuje na śmierć”.

W relacji rzymskiego urzędnika jest, zdaniem redaktora Do Rzeczy, zawarta cenna informacja. Chodzi o postawę samych chrześcijan. Nawet pod groźbą śmierci i przy zastosowaniu tortur nie godzili się na oddawanie czci pogańskim bogom. „Takie zachowanie, podkreśla P. Lisicki, musiało budzić zdumienie Rzymianina i było, z jego punktu widzenia, skrajnie nielogiczne”. Dlatego namiestnik w ich postawie dostrzegł, jak zapisze później Tacyt, dziwny i niebezpieczny zabobon, a może także zagrożenie dla państwa. Nie chcieli przecież czcić cesarza jako boga, a oddawali chwałę nieznanemu bliżej Jezusowi.

Historyk, chcąc zatem odtworzyć proces formowania się wiary w boskość Jezusa, staje przed wyjątkowo trudnym zadaniem. „Natrafia na zjawisko chrześcijaństwa jako na coś odrębnego i charakterystycznego, co trudno mu zredukować do innych, znanych historycznie przejawów religijności. Nie mogło się ono narodzić tak po prostu ani z judaizmu, który nie tolerował kultu Jezusa, ani z pogaństwa, które nie tolerowałoby chrześcijańskiego ekskluzywizmu. Dla Żydów to, że był jeden Bóg, musiało oznaczać, że nie był Nim Jezus, dla pogan zaś przeciwnie – jeśli Jezus był Bogiem, to obok Niego musiałoby istnieć wiele innych panów i bogów”. Jak w takim razie uzasadnić historycznie, że Jezus jest Bogiem, jak to się stało? „To pytanie nieporównywalnie trudniejsze niż każde inne znane z historii. Jednak śledztwo w tej sprawie może się udać. Choć brak zewnętrznych relacji, to przechowały się cztery różne, pochodzące od bezpośrednich uczniów opisy działalności Jezusa. Można być pewnym, że są wczesne i nie zostały napisane później niż sześćdziesiąt, siedemdziesiąt lat po Jego śmierci – to górna granica. Pochodzą od ludzi, którzy albo mieli dostęp do świadków (jak Marek i Łukasz), albo sami byli świadkami (jak Mateusz czy Jan). Ich forma naśladuje starożytne biografie, co pozwala sądzić, że autorzy chcieli wiernie opisać zdarzenia z życia Jezusa. To dzięki nim, innej drogi nie ma, będzie można odkryć zagadkę boskości Jezusa”.

P. Lisicki z nadzieją stwierdza, iż jest w stanie, odczytując przesłanie Ewangelii, odtworzyć historyczny proces. Kluczem pozostaje dokładne zapoznanie się z ówczesnym światem żydowskim. „Można sobie tylko wyobrazić, podkreśla publicysta, jak wyglądało życie w rodzinie Jezusa, ile wysiłku wkładano w zachowanie pamięci o męczennikach i jak troszczono się o wiarę w jednego Boga. (…). Wiedząc to wszystko, mamy świadomość trudności, przed jakimi stoi historyk. Wydaje mu się często, że wyrastając w takim otoczeniu, Jezus nie mógł uważać siebie za kogoś więcej niż kolejnego żydowskiego przywódcę, co najwyżej za ostatniego proroka. Postaram się pokazać, że takie rozumowanie jest fałszywe. Opiera się na zbyt statycznym i wąskim pojmowaniu judaizmu, nie uwzględnia tkwiącej w tej religii dynamiki, tak widocznej w księgach prorockich. Ci, którzy sądzą, że Jezus nie mógł uważać siebie za Boga, nie dostrzegają prostego błędu. Owszem, Jezus nie mógł uważać siebie za takiego boga jak pogańscy bożkowie czy herosi, za jedną z wielu emanacji boskości; mógł jednak widzieć w sobie samego Jahwe, który zgodnie z zapowiedzią przyszedł do swego ludu. Mógł sądzić, że reprezentuje Jahwe, że Nim w jakiś niezwykły i tajemniczy sposób jest”.

Świadectwo i postawa uczniów mogą być również tutaj ważnym argumentem. Czy można bowiem wytłumaczyć ich wiarę, a następnie rozwój chrześcijaństwa, jeśli odrzuci się pogląd, iż Jezus widział w sobie Boga? Przecież nie poszli za Nim, oczekując korzyści materialnych. Wielu z nich było zamożnymi ludźmi (na przykład synowie Zebedeusza). Nikt nie nosił pierwotnie greckiego imienia, zatem to znak zdradzający ich religijność. A sam opis powołania? „Porzucić nieźle prosperujące przedsiębiorstwo rybne, stwierdza P. Lisicki, mogli tylko ludzie żarliwi, tacy, którzy wcześniej, zanim poznali Jezusa, musieli znać tradycje, czytać Pismo, oczekiwać wybawienia Izraela. Nie można było mieszkać w Galilei w latach dwudziestych po Chrystusie, należeć do ówczesnej klasy średniej i nie znać podstaw wiary Izraela. I nie wiedzieć, że Bóg jest jeden”. Świat z którego pochodzili, to terytorium głęboko religijne. Galilejczycy, a nie jedynie mieszkańcy Judei, zachowywali wiarę przodków, dbali o domy modlitw – synagogi, przestrzegali zasad kaszrutu. „W jaki zatem sposób pochodzący bez wyjątku stamtąd uczniowie mogli zacząć oddawać Jezusowi cześć, która była zastrzeżona dla Jahwe? Byli aż tak nierozumni i niewykształceni? Żadną miarą” – wyraźnie podkreśla redaktor Do Rzeczy.

Krytyka redukcjonistycznych koncepcji

Brak prostego wyjaśnienia wiary uczniów w Jezusa jako Boga bywa dzisiaj używany przez krytyków jako argument potwierdzający tezę, że to dokonało się nie wśród pierwszych, żydowskich naśladowców Nazarejczyka, ale później. „Zgodnie z takim rozumowaniem nie jest możliwe, by Żydzi, uczniowie Jezusa, sami zaczęli oddawać Mu boską cześć. Mogli uwierzyć, że zmartwychwstał, mogli uznać, że zasługuje w związku z tym na szczególne miejsce w pamięci, nie przekroczyli natomiast nigdy linii oddzielającej ściśle to, co ludzkie, od tego, co boskie”. Zwolennikami takich poglądów są następujący naukowcy: G. Vermes, P. Fredriksen, M. Casey, R. Aslan i J.P. Meier. Uzasadnić zatem boskość Jezusa, to w pierwszej kolejności zmierzyć się z ich koncepcjami i dokonać wobec nich apologii. Mimo że wychodzą oni od tej konstatacji, zauważa P. Lisicki, czyli głoszą, że „Jezus był w pełni i tylko Żydem galilejskim żyjącym w I wieku naszej ery”, to ostatecznie dochodzą do różnych rezultatów. Ważne jest jednak, że „żaden z nich nie uznaje autentyczności ogółu ewangelicznych przekazów. Ich zdaniem ani Jezus, ani uczniowie nie mogli odpowiadać za powstanie wiary chrześcijańskiej”. Na jakich podstawach budują swoje teorie, co jest dominantą ich poglądów? Apologię boskości Jezusa publicysta po wstępnym zarysowaniu problematyki rozpoczyna od zmierzenia się z ich koncepcjami. Prześledźmy zatem tę analizę.

G. Vermes (zm. 2013) był zdaniem polskiego publicysty wpływowym komentatorem Nowego Testamentu. „Ten wybitny żydowski badacz stara się, jak twierdzi, odtworzyć prawdziwy obraz Jezusa”. Problemem jednak w dotarciu do postaci Nazarejczyka jest chrześcijańska wiara, „która wyniosła Jezusa do rangi, której ten nigdy dla siebie nie przewidywał”. G. Vermes chce zatem być badaczem bezstronnym, wolnym od religijnych uwikłań. W tym celu na osobę Jezusa patrzy jako nieodłączną część judaizmu, a nie sugeruje się opiniami teologów, którzy są stronniczy, „gdyż podświadomie, czyli nawet nie wiedząc, są pod wpływem wiary”. P. Lisicki zauważa, że „podkreślanie własnej niezależności [w przypadku G. Vermesa] ma wskazywać na to, że autor zyskał nowy, niezapośredniczony przez tradycję dostęp do źródeł. Dlatego pisze, że stara się zachować «spojrzenie uczonego, bezstronnego historyka, który poszukując informacji, zagłębia się w zachowanych źródłach». Tą drogą ma rzekomo dotrzeć do tego, co najbardziej oryginalne i podstawowe, do mówiącego po aramejsku Galilejczyka z czasów, gdy jeszcze nikt nie słyszał o chrześcijanach i Kościele”. Czy jest możliwe? Wydaje się, że G. Vermes „przypisuje sobie zdolność docierania do znaczenia pierwotnych słów Jezusa ponad głowami wczesnych chrześcijan i Kościoła. «Charakterystyczną cechą Jezusa chrześcijańskiego jest całkowity brak proporcji między historią i teologią, faktem i interpretacją» – pisze i obiecuje, że będzie w stanie pokazać wizerunek uwolniony od chrześcijańskich naleciałości”. Dlatego stanowczo odrzuca obraz Jezusa jako Syna Bożego, przekonując, iż jest on odejściem zarówno od judaizmu, jak i od historycznego Jezusa. Taki wizerunek to efekt hellenizacji i poganizacji pierwotnie żydowskiego ruchu.

Kim zatem w rzeczywistości był Galilejczyk? Co było w nim oryginalnego? Jak widzi Go G. Vermes? „Tym, co wyróżniało Jezusa, zdaniem uczonego, był Jego obraz Boga bliskiego, przystępnego, kochającego i zatroskanego. Do takiego Jezusa, żydowskiego chasyda, można jednak dotrzeć, od warunkiem że uda się przezwyciężyć zasłonę, w jaką spowili Go autorzy Nowego Testamentu. Wówczas znajdzie się On we właściwym sobie środowisku pobożnych, galilejskich chasydów, z którego wyrwali Go chrześcijanie”. Jezus był, zatem zdaniem G. Vermesa, tak jak pozostali galilejscy chasydzi Choni Zakreślający Koła i jego dwóch wnuków, a także Chanina Ben Dosa, uzdrowicielem i egzorcystą, mężem Bożym I w. n.e. (isz ha-Elohim) odwołującym się do proroka Eliasza. Chrześcijanie zaś zastąpili żydowskiego męża Bożego chrześcijańskim Pomazańcem. Badacz jednak nie wyjaśnia, dlaczego tak się stało. Całkowicie pomija kwestię najważniejszą. „Oto co powinien wyjaśnić historyk – wskazuje P. Lisicki. Nie to, że w czasach Jezusa działali pod pewnymi względami podobni do Niego uzdrowiciele i charyzmatycy. To dość oczywiste. Prawdziwe wyzwanie leży gdzie indziej. I nie wystarczy powiedzieć, że Jezus «przewyższał ich wszystkich [chasydów] o głowę», ale trzeba wytłumaczyć, dlaczego w tym jednym jedynym przypadku uczniowie zaczęli oddawać Jezusowi chwałę. Jeśli prawdą jest, że Jezus był jednym z kilku podobnych Mu pobożnych gorliwców znanych tradycji żydowskiej, to G. Vermes powinien być w stanie wskazać inne przykłady oddawania czci zmarłym nauczycielom. Niech zatem wskaże opowieści o Żydach, którzy zginęli i trafili do nieba na tron Boga, a ich zwolennicy, mimo klęski na ziemi, zamiast rozproszyć się, wiernie przy nich trwali”. Dodatkowo uczniowie Galilejczyka zadbali, aby uzasadnić poprzez Pisma sens Jego śmierci i orędzie, które głosił. W całej tradycji żydowskiej nie spotykamy niczego, co dałoby się zestawić z Ewangeliami. „Nie są znane biografie wielkich rabinów, takich jak Hillel czy Szammaj, ani chasydów, takich tak Chanina ben Dosa czy Choni Zakreślający Kółka”. Zatem Jezus, podkreśla polski publicysta, „jest jedyną osobą, której życie wydało się Jego uczniom na tyle ważne i oryginalne, że inaczej niż w wypadku wszelkich innych nauczycieli postanowili umieścić Go w centrum uwagi, uczynić Jego życie głównym tematem swych opowieści. Jezus stał się w ich oczach – rzecz absolutnie bez precedensu – ucieleśnieniem Tory, samą żywą, osobową Torą”. Jednak tego rodzaju spostrzeżeń nie ma u G. Vermesa. Nie dostrzega on w osobie Jezusa żadnej nowości i oryginalności. Powtarza za to z uporem, że ten człowiek religijny o obezwładniającym charyzmatycznym uroku został przez chrześcijan przeobrażony w Jezusa Chrystusa, transcendentny obiekt religii chrześcijańskiej. W takiej perspektywie konkluzja, zdaniem P. Lisickiego, może być tylko jedna: „Bóg z Boga, którego wyznają chrześcijanie w credo, nigdy nie istniał. Jest to sztuczny twór późniejszych wyznawców, nieudany efekt przeniesienia żydowskich kategorii do greckiego środowiska kulturowego. Chociaż religia Jezusa i chrześcijaństwo nie są całkowicie rozłączne, to co do zasady są tak różne w formie i pod względem swoich celów, że nie da się jednego wyprowadzić z drugiego”. Czy jednak taka wizja Galilejczyka zawarta w pismach G. Vermesa ma coś wspólnego z prawdą?

Niestety, jego śladem podążają inni badacze, a oksfordski historyk może uchodzić za założyciela pewnej szkoły myślenia. Blisko jego poglądów sytuuje się P. Fredriksen (ur. 1951), propagująca swoje tezy nie tylko w książkach, ale również za pośrednictwem historycznych seriali filmowych o Jezusie. Bez wątpienia jest ona zwolenniczką nowego podejścia do Mistrza z Nazaretu. Uważa ona, podkreśla P. Lisicki, że „Nazarejczyka należy umieścić w kontekście i środowisku judaizmu palestyńskiego”. Przekonuje także, podobnie jak G. Vermes, iż „teksty chrześcijańskie zniekształcają i wykrzywiają prawdziwy obraz Jezusa Żyda”. Dlatego podejmuje się ukazania przejścia od Jezusa, Żyda z Galilei, do Jezusa, istoty Boskiej. „Oczywiście, zauważa polski publicysta, tak jak i większość komentatorów [P. Fredriksen] twierdzi, że nie występuje przeciw religii, stara się jedynie pilnować jej granic, dzięki czemu religia zachowuje swoją autonomię”. W jaki sposób jednak ją zachować? Czy nie jest to przypadkiem uleganie liberalnym krytykom i wyciąganie sprzecznych wniosków? Czy przypadkiem krytyczne myślenie nie pozbawia religię odartą z historii racji bytu? „Teologia, zauważa P. Lisicki, jawi się w tych rozważaniach jako pewien dodatek, sztuczny i arbitralny, pętający historię. Jest to zresztą, jak się wydaje, konieczny i jedyny możliwy efekt oświeceniowej filozofii, zgodnie z którą historia zawiera zbiór jednolitych faktów, a jedyną metodą badawczą staje się powszechne używanie analogii. W tym sensie krytyka biblijna jest niejako z natury, co się tyczy metody badawczej, ateistyczna. Komentator może odwoływać się tylko do faktów, które znajdują swój odpowiednik w świeckich dziejach, odnajdywać takie powiązania między nimi, które wykluczają jakiekolwiek odniesienia do interwencji Boga, do tego, co nadprzyrodzone. W ścisłym tego słowa znaczeniu Bóg nie może być tu przyczyną sprawczą – nawet jeśli istnieje, i tak nie może działać. To, co się wydarzyło w historii, może i musi zostać wytłumaczone tylko jako efekt działań w obrębie znanej ludziom, ograniczonej do tego czasu i przestrzeni natury”.

Przyjmując ateistyczne założenie, badaczka dokonuje analizy osoby Jezusa. Na początku, podkreśla redaktor Do Rzeczy, zauważa, że doszło do zamiany posłańca w posłanie. „Zgodnie z tą teorią pierwotnie Jezus nauczał o Bogu, głosił miłosierdzie i ojcowską dobroć, po swej Śmierci i Zmartwychwstaniu On sam w oczach wiernych przesłonił Boga. Rozwój kultu Jezusa pociągnął za sobą odchodzenie od oryginalnej religii judaizmu, chrześcijaństwo ma w sobie silną dawkę antyjudaizmu”. Dlatego badaczka stara się odsłonić wszystkie momenty antyjudaistyczne, zawarte w chrześcijaństwie. Są nimi między innymi fragmenty Ewangelii, które utrwalają opozycję Jezus – współcześni mu Żydzi, a także cała Ewangelia św. Jana, nosząca znamię antyjudaistyczne, napisana przez kogoś, kto sytuował się poza, a może także przeciw judaizmowi.

P. Fredriksen nie może sobie poradzić z narodzinami kultu Jezusa, jest to dla niej prawdziwa kwadratura koła. „Mniej popularny od Chrzciciela, niezbyt oryginalny, galilejski wieśniak, który nie był w stanie przewidzieć skutków swojej misji, błędnie sądził, że uczestniczy w ostatnim święcie Paschy na tym świecie, został aresztowany po zdradzie jednego z uczniów”. A równocześnie teksty Nowego Testamentu widzą w Jezusie Syna Człowieczego, Pana i Syna Bożego. W jaki sposób zatem prosty Galilejczyk stał się Mesjaszem? „Trudno wytłumaczyć to przejście, odwołując się do tego, że uczniowie Jezusa mieli doświadczyć wizji Zmartwychwstałego i że działali w środowisku, w którym powszechne było oczekiwanie eschatologiczne”. P. Fredriksen, zauważa P. Lisicki, odrzucając fakt powstania z martwych, jako istotny motyw w procesie formowania się kultu Jezusa, wskazuje na przywództwo i osobisty autorytet jako przyczynę sprawczą. „Dość marne tłumaczenie – stwierdza polski publicysta. Apostołowie dostrzegli w Jezusie Mesjasza, bo był ich przywódcą i rościł sobie prawo do autorytetu? Doskonale, tylko że mało to można wskazać ludzi, którzy mieli o sobie szczególnie wysokie mniemanie? Mało przywódców, którzy gdy przyszła klęska, zostali osamotnieni? W tym wypadku wszakże po krótkiej chwili załamania uczniowie dostrzegają w swoim przegranym mistrzu Mesjasza i z całym przekonaniem wędrują od gminy do gminy, gdzie zaczynają głosić, że wróci On ponownie, a wraz z Nim nastanie Królestwo Boże. W interpretacji Fredrikson to, co najmniej prawdopodobne – przypisanie roli Mesjasza przywódcy, który zawiódł swoich – staje się odpowiedzią na kluczowe pytanie. To się nazywa prawdziwe krytyczne rozumowanie”.

Ostatecznie zatem amerykańska badaczka sugeruje, że historyk czytający Ewangelie, powinien działać jak archeolog. To znaczy musi oczyścić przysypany obraz Jezusa z naleciałości chrześcijańskich. Nie może przy tym liczyć na pomoc Kościoła, ponieważ to on właśnie zniekształca prawdziwy wizerunek Galilejczyka. „Jednak czasem, zauważa P. Lisicki, Fredriksen pozostawia chrześcijanom pewną nadzieję. Jeśli zdobędą się na odrzucenie uproszczonego obrazu Jezusa jako istoty boskiej, jeśli dokonają «rekonstrukcji religijnego, społecznego, politycznego i kulturalnego kontekstu, w którym żył i umarł Jezus z Nazaretu», może dotrą wreszcie do wyzwalającej prawdy”.

J.P. Meier (ur. 1942) z kolei wierzy głęboko w to, że do prawdy o Jezusie można dotrzeć za pomocą „ścisłej i sprawdzonej metody”. Zdaniem Amerykanina istnieją kryteria, które z ogromnym prawdopodobieństwem pozwalają odróżnić przekaz autentyczny i wtórny. Dzięki nim można dotrzeć do historycznego obrazu Jezusa i go zrekonstruować. „Tenże historyczny Nazarejczyk ma być Jezusem żydowskim i tylko żydowskim, wiernym wyznawcą judaizmu z I wieku naszej ery”. J.P. Meier w celu dotarcia do prawdziwego wizerunku Jezusa stosuje następujące kryteria: zaskoczenia lub zdziwienia („autentyczne są te opowieści o działaniach lub słowach Jezusa, które zaskoczyły, albo stworzyłyby problem dla wczesnego Kościoła”), braku ciągłości („autentyczne przekazy mają zawierać to, czego nie da się wyprowadzić czy z nauk judaizmu czasów Jezusa, czy to z oczekiwań i nadziei wczesnego Kościoła”), wielokrotnego potwierdzenia w różnych warstwach tradycji (na przykład w Ewangeliach i listach apostolskich). Oprócz tego badacz przywołuje sposoby ustalenia autentyczności przekazów Ewangelii: aramejskie pozostałości w tekstach, odniesienia do środowiska palestyńskiego, żywe narracje. P. Lisicki zauważa, że w przypadku J.P. Meiera podstawowym zastrzeżeniem nie jest zbytnia ufność w ściśle stosowaną metodę. „Ważniejszą skazą o wręcz dramatycznych konsekwencjach jest przeciwstawienie historii i wiary, którego dokonuje amerykański teolog. (…). Skutkiem takiego podejścia – wyraźnie widać w nim uznanie dla filozofii Oświecenia – musi być radykalne zawężenie znaczenia historii i zdania, jakie stoi przed historykiem. Najważniejsze, że zniknąć z niej musi wszystko, co nadprzyrodzone, co nie daje się wytłumaczyć przez odwołanie do przyczyn pochodzących z tego zmysłowo-czasowo-przestrzennego świata. Tak rozumiana historia nie zawiera żadnych pozytywnych świadectw na temat boskości Jezusa: to, że było On Bogiem, może być wyłącznie przedmiotem wiary, nie da się dla tego twierdzenia znaleźć oparcia w wydarzeniach. Stąd bierze się osobliwy pomysł powołania ekumenicznego lub też międzyreligijnego ciała, które mogłoby ustalać prawdopodobieństwo zdarzeń przekazanych w Ewangeliach. Teolog z Notre Dame twierdzi, że pragnie przedstawić taki obraz Jezusa, na który mogą się zgodzić wspólnie katolik, protestant, żyd oraz agnostyk. Czyli swoiste niepapieskie konklawe. Mieliby oni wspólnie, zamknięci na wydziale teologicznym Uniwersytetu Harvarda, określić, abstrahując od jakiegokolwiek zaangażowania religijnego, co nauka może powiedzieć o Jezusie z Nazaretu”.

Za projektem tym stoi bez wątpienia myśl oświecenia i deistyczne rozumienia Boga. Nawet jeśli On istnieje, to na pewno nie zostawia po sobie śladów na ziemi. Trudno zatem odkryć to, co może być boskie w samej historii. W takim też kluczu J.P. Meier odczytuje teksty chrześcijańskie, dokonując krytyki zarówno autorów, jak i wspólnoty, która je przechowała. Jest w tym względzie bardzo podejrzliwy. „Sądzę, wnioskuje P. Lisicki, że amerykański teolog głosi teorię dwóch prawd, przeciwstawiając sobie Jezusa historii i Jezusa wiary. Na obronę swego stanowiska Meier powołuje się na tradycję katolicką, na rozważania świętego Tomasza z Akwinu i jego podział na to, co znane rozumowi, i co znane wierze. Jednak, jak mniemam, ta analogia jest zwyczajnie chybiona. W myśli świętego Tomasza, inaczej niż u Meiera, prawda filozoficzna nie mogła przeczyć prawdzie wiary. Rozum i wiara były dwiema drogami prowadzącymi do tego samego celu”.

Jaki zatem wizerunek Jezusa można odnaleźć u J.P. Meiera? W ewangelicznym obrazie Galilejczyka prawdziwe może być tylko to, czego nie może przyjąć Kościół, zbudowany na wierze w Jezusa Syna Bożego i Chrystusa. Amerykanin wszystkie wzmianki dotyczące przypisywaniu sobie boskiej tożsamości przez Jezusa uznaje za nieautentyczne. „Jezus Żyd, Jezus w obrębie judaizmu, Jezus niechrześcijański, Jezus Żyd pospolity, Żyd halachiczny nie mógł przecież tak myśleć”. J.P. Meier stanowczo podkreśla, że Jezus Żyd z Nazaretu i Jezus Chrystus wiary chrześcijańskie to całkowicie inne postaci. Galilejczyk był i do końca pozostał Żydem, dlatego też widział siebie jedynie w granicach judaizmu. Gdzie w takim razie sytuuje się Kościół wierzący w Jezusa? „Jeśli wiara chrześcijańska, zauważa P. Lisicki, opiera się na wierności Jezusowi, jeśli zbudowana jest na posłuszeństwie Jego słowom, to jak u licha może się ona ostać, skoro Ten, któremu chce być posłuszna, okazuje się kimś całkiem innym? Ba!, śmiało można uznać, że gdyby Meier miał rację, to Jezus z Nazaretu, ów całkowicie i jedynie żydowski Jezus, pierwsze, co by zrobił, to potępił chrześcijaństwo. Słowa, które Mu przypisano, uznałby za uzurpację. W podkreśleniu swego boskiego autorytetu dostrzegłby naruszenie prerogatyw Boga. Jezus z Nazaretu, taki, jakim chcą Go wiedzieć Meier i duża część podobnie myślących egzegetów, potępiłby swój obraz, jaki odnajdujemy w Ewangeliach”.

Kim zatem według J.P. Meiera był Jezus? Amerykanin w trzecim tomie „A Marginal Jew” stwierdza, że nie był Mesjaszem, ani też Synem Bożym. Sam siebie świadomie przedstawiał uczniom jako cudotwórcę i proroka końca czasów na wzór Eliasza. Za jego kult zaś i przypisywanie mu boskości odpowiedzialność ponoszą uczniowie, którzy uwierzyli, że On powstał z martwych. To „wiara w Zmartwychwstanie uruchomiła chrześcijańską wyobraźnię i pozwoliła jej tworzyć dowolne opowieści, w których przypisywano Jezusowi cechy boskie. Wszystko to dokonało się w sposób chaotyczny i nieuporządkowany, (…)”.

P. Lisicki ze zdziwieniem stwierdza, że dzieło amerykańskiego teologa może budzić szacunek swoim rozmachem (erudycja, głębia, znajomość pism starożytnych i współczesnych komentarzy), niepokój i sprzeciw jednak wywołuje bardzo płaski obraz Jezusa.

M. Casey (zm. 2014), jak podkreśla redaktor Do Rzeczy, to trzeci z badaczy, który w sposób najbardziej radykalny i konsekwentny pragnie wykazać, że Jezus Żyd nigdy nie był i w rzeczywistości nie mógł być tym, za kogo uważa Go tradycja chrześcijańska. Autor ten „pisze o sobie, że jest niezależnym historykiem, niezwiązanym z żadnym Kościołem ani wspólnotą religijną, co czyni go wyjątkowo bezstronnym”. Zadanie, jakie sobie stawia, to dotarcie do prawdziwego Jezusa, który jest zasłonięty przez ortodoksyjną chrześcijańską chrystologię, oznaczającą wiarę w Jego boskość. Podobnie do poprzednich badaczy i on osadza Jezusa w judaizmie I wieku i chce wykazać Jego obecność i funkcjonowanie tylko w takiej perspektywie. Powiela przy tym błędy wcześniejszych egzegetów. Po pierwsze nasza wiedza o judaizmie I wieku jest bardzo fragmentaryczna, a to oznacza, że historycy dzisiaj nie mogą precyzyjnie zrekonstruować jego dziejów. To, co im obecnie wydaje się mało prawdopodobne, tak nie jawiło się odbiorcom Ewangelii. Słuchacze Galilejczyka zdecydowanie lepiej rozpoznawali kontekst kulturowy niż współcześni badacze. Po drugie, współcześni egzegeci domagają się z góry, aby całą działalność Jezusa, Jego słowa i czyny ograniczyć do tego stopnia, aby współbrzmiały ze współczesnym Mu judaizmem. „Nawet nie rozstrzygając jeszcze kwestii, zauważa P. Lisicki, na ile wiarygodne są nadprzyrodzone czyny Jezusa, dlaczego kryterium oceny Jego postaci ma być nasza, do tego ułomna, wiedza o tym, co zrozumieliby lub czego nie zrozumieliby żyjący w latach dwudziestych i trzydziestych I wieku mieszkańcy Izraela? Tak jakby współcześni krytycy na wszelki wypadek z góry już chcieli wykluczyć wszelką możliwość, zgodnie z którą Jezus mógł zgłaszać roszczenia do boskości. Jezus, ich zdaniem, co najwyżej mógł sądzić, że jest prorokiem lub wysłańcem Niebios”.

M. Casey w tym względzie nie odbiega od reszty krytyków. Wychodząc z tego fałszywego założenia, może pozbyć się „wszystkiego, co łączyłoby Jezusa z Kościołem i chrześcijaństwem”. W efekcie otrzymuje obraz Jezusa Żyda, który jest konstruktem czysto teoretycznym. „To Jezus, o którym piszą Ewangelie, minus to, co zgadza się z wiarą Kościoła. Rezultatem tej dziwnej operacji myślowej jest właśnie Jezus Żyd. «Jeśli to, co Jezus zamierzał i mówił, musi być zgodne z judaizmem pierwszej połowy I w. n.e. w Galilei, to wynika z tego, że wszystko, co przypisuje Mu się, a co nie jest zgodne z judaizmem I w., nie może być autentyczne»”. W związku z tym Mistrz z Nazaretu jawi się jako Żyd palestyński, którego sposób myślenia nie może być inny niż jego rodaków.

Kim zatem w rzeczywistości jest Jezus według brytyjskiego historyka? Ani Mesjaszem, ani Synem Bożym, ale ostatnim posłańcem do Izraela, którego przepowiedział Jan. „Zdaniem M. Caseya, podkreśla P. Lisicki, Jezus mniemał, że Jego poprzednikiem był Jan, który wypełnił proroctwo Malachiasza”. Polski publicysta zwraca uwagę, że brytyjski badacz nie jest w stanie wyjść poza z góry przyjęte założenie. „Czy Casey, pyta P. Lisicki, nie dostrzega, że tym kimś, kogo według Malachiasza miał poprzedzać Eliasz, był sam Bóg? Jeśli Jezus uważał, że Jan jest Eliaszem, to dlaczego miał nie widzieć w sobie nie tylko «ostatniego posłańca do Izraela», ale właśnie wcielenia Jahwe? Podobnie Casey podkreśla niezwykłą godność, jaką Jezus przyznawał swoim uczniom: «To jest coś nadzwyczajnego. Dwunastu będzie sądzić Izrael. Nie Abel, nie Abraham, nie Mojżesz, ale Dwunastu». Kim zatem był ten, który przyznawał sobie władzę wybierania sędziów nad Izraelem? Znowu gdyby nie z góry przyjęta teza, zgodnie z którą żydowski Jezus nie mógł myśleć o sobie jako o Bogu, sama logika doprowadziłaby Caseya do stwierdzenia, że tym, który ustanawia sędziów nad Izraelem, mógł być tylko ktoś równy Bogu”.

Jezus M. Caseya, stwierdza P. Lisicki, jest omylnym Żydem, bowiem zgłasza swoje roszczenie do boskości całkowicie omyłkowo. Nawet jeśli posługuje się tytułem Syn Człowieczy, to tylko w znaczeniu człowieka, czyli kogoś takiego jak inni, jednego z wielu. Ostatecznie brytyjski badacz świadomie odrzuca wszystkie teksty sugerujące prawo Jezusa do szczególnego autorytetu. Według M. Caseya, komentuje redaktor Do Rzeczy, Galilejczyk nie mógł „myśleć ani o tym, że zasiądzie po prawicy Boga jak Pan z Psalmu 110, ani że przybędzie na obłokach do Boga, by sprawować sąd. To «nie mógł» jest założeniem bezwarunkowym. Dlatego Vermes, Casey i rzesza innych krytyków, opierając się na wątłych podstawach filologicznych, próbują pozbyć się tekstów, które przeczą ich założeniu o nieboskim Jezusie. Ich badanie jest tyleż próbą dotarcia do obrazu Jezusa, co zmagania się z wiarą”. Zatem „Casey, podsumowuje jego dokonania polski publicysta, wierzy, że udało mu się, podążając szlakiem wytyczonym przez Vermesa, stworzyć obraz prawdziwego, żydowskiego Jezusa. Że odrzucając zafałszowania, przekłamania, dodane przez Kościół opowieści, zdołał dotrzeć do Jezusa, który nigdy nie widział w sobie nikogo więcej niż tylko wysłannika do Izraela i dla Izraela, człowieka pobożnego i gorliwego”.

Ostatnim z krytyków boskości Jezusa jest muzułmański historyk religii R. Aslan (ur. 1972). Chociaż wychował się w rodzinie po części ateistycznej, to w młodości jako nastolatek nawrócił się na chrześcijaństwo. Jednak nowa wiara nie zakorzeniła się w nim. W czasie studiów na jezuickiej uczelni uznał, że chrześcijaństwo jest zbyt zawiłe i niejednoznaczne, pełne sprzeczności. W efekcie tego odkrycia doszedł do wniosku, że Jezus Chrystus pozostaje tworem Kościoła, a Jego boskość jest po prostu fałszem. Po zanegowaniu nowej wiary Aslan na nowo zaczął odkrywać islam i ostatecznie wrócił do niego. „Niemniej jednak, zauważa. P. Lisicki, nie zrezygnował z zainteresowania religią i Nowym Testamentem. Teraz wszakże występował już w innej roli. Nie był wyznawcą Chrystusa, ale krytykiem chrześcijaństwa”.

Na osobę Jezusa patrzy oczami muzułmanina i chociaż odwołuje się do wielu współczesnych badaczy, to wydaje się, że ta perspektywa przeważa. Zatem poszukiwania R. Aslana odbywają się w cieniu Koranu. Należy jednak dodać, podkreśla P. Lisicki, że ogromny wpływ mają również liberalni teologowie. „Niebagatelną rolę w jego rozważaniach o znaczeniu Jezusa odegrał choćby – o czym sam Aslan wspomina – John P. Meier. Aslan uważa siebie za ucznia Meiera, a swoją książkę za realizację marzenia amerykańskiego księdza o wspólnych badaniach Jezusa przez chrześcijan, żydów i agnostyków. Do tej grupy dołączył muzułmanin”. Nauki jezuity wywołały wątpliwości, R. Aslan mówi bowiem o sprzecznościach, na jakie trafił czytając Nowy Testament, w efekcie czego pierwotna fascynacja chrześcijaństwem przekształciła się w sceptycyzm. Muzułmański badacz dał temu wyraz w analizie osoby Jezusa.

„Pisząc książkę o Jezusie, stwierdza P. Lisicki, Aslan wykorzystał prace wielu liberalnych krytyków chrześcijaństwa. Jego główna teza to jedynie powtórzenie twierdzeń, które największą furorę zrobiły w latach sześćdziesiątych XX wieku. To, że Jezus inaczej, niż powszechnie się uważa, nie był przeciwnikiem przemocy, ale jej zwolennikiem, że dążył do obalenia siłą władzy Rzymu, że był nieudanym rewolucjonistą, jednym słowem – zelotą, było przesłaniem głośnej w swoim czasie książki S.G.F. Brandona Jesus and the Zealots. Brandon nawiązywał zresztą do pism twórcy krytycznych badań nad Ewangeliami, do osiemnastowiecznego autora Reimarusa”. Jednak publikacja Brandona nie wzbudziła zainteresowania. Krytycy stwierdzili nawet, że przypisywanie Jezusowi zelotyzmu to martwa teza. Skąd więc taki renesans tej idei w przypadku R. Aslana? „Trzeba pamiętać, zaznacza polski publicysta, że popularność różnych opinii nie zależy od ich wartości, od zawartej w niej prawdy, ale, niestety, od emocji i oczekiwań odbiorców. Im bardziej zdechrystianizowany staje się świat, im większą niechęć budzi w nim religia, tym łatwiej przyjmują się teorie oparte na podejrzeniu. Starożytne teksty coraz częściej interpretuje się nie na podstawie tego, co zawierają, ale odwołując się do tego, czego w nich nie ma. To, czego nie ma – wezwania do walki z Rzymianami, nauki o jednym Bogu, który nie zniesie obok siebie cesarza, nawoływanie do powstania – okazuje się celowym przemilczeniem, zasłoną i ukrytym sensem. Skoro Jezus nie mógł być Bogiem, a pisma chrześcijańskie właśnie tego nauczają, ze swej natury muszą być one skażone. Muszą ukrywać jakąś inną, straszną prawdę”.

Jaka zatem jest prawda o Jezusie według R. Aslana? Muzułmański badacz uważa, że był On jednym z zelotów, czyli przegranych przywódców antyrzymskiego powstania. I chociaż teksty Ewangelii na ten temat milczą, to zgodnie z wcześniejszym założeniem nie jest to problem nie do rozwiązania. Najpierw należy bowiem uzasadnić, że ewangeliści nie zajmowali się historią, lecz głosili prawdy religijne. Następnie zaś należy odczytać przekazy ewangeliczne, całkowicie pomijając ich treść i intencje autora, i umieść je w odpowiednim kontekście. „Efekt, zauważa P. Lisicki, jest łatwy do przewidzenia. Każdy egzegeta otrzymuje dokładnie taki obraz Jezusa, jakiego potrzebuje, wiedza o ówczesnej Palestynie jest bowiem na tyle niepełna i fragmentaryczna, że można tworzyć tyle wizerunków, ile dusza zapragnie”. A zatem kontekst, dodaje dziennikarz, „ustanawia sens. Kontekst jednak wybierają komentatorzy. I w zależności od niego formułują postacie Jezusów na swoją modłę. Tak powstają Jego różne oblicza: wędrownego chasyda, apokaliptycznego proroka, filozofa ze szkoły cyników, faryzeusza ze szkoły Hillela, wreszcie bojownika antyrzymskiego”.

Uzasadniając swoją tezę, R. Aslan najpierw wskazuje na społeczne pochodzenia Jezusa, które w jego rozumieniu generowało postawę rewolucyjną, ale to mogłoby wydawać się zbyt mało przekonujące, dlatego amerykański muzułmanin dodaje jeszcze analizę sytuacji Izraela pod rzymską okupacją. „Tylko w ten sposób, podkreśla P. Lisicki, może dojść do wyznaczonego celu – mianowicie do konkluzji, że w takim kontekście historycznym Jezus musiał być zwolennikiem zelotyzmu”. Czy jednak to się udaje? Zdecydowanie nie. Z prostego powodu. Oto o wiele większy opór budził Herod ze swoją bezwzględną polityką fiskalną, chciał bowiem za wszelką cenę stawiać monumentalne budowle, aniżeli Rzymianie, na których momentami patrzono z tęsknotą. Trudno zatem zgodzić się z obrazem Izraela czasów Jezusa, zaproponowanym przez R. Aslana. Nie był to z pewnością czas prześladowań i ucisku.

Myśląc o narodzinach chrześcijaństwa, muzułmański badacz wskazuje na działanie zhellenizowanych Żydów. To oni dokonali zdrady historycznego Jezusa z Nazaretu, który był gorliwym wieśniakiem galilejskim i żydowskim nacjonalistą. Było to dzieło Szczepana i innych, którzy nie znali już Jezusa. „To oni, a nie niewykształceni, nieumiejący pisać i czytać wieśniacy z Galilei, zdefiniowali na nowo posłanie Nazarejczyka. Dlaczego? Uderzyła ich niezwykła treść posłania powtarzanego z uporem przez Piotra, że żydowski Mesjasz, Ten, na którego czekano, zginął na krzyżu i zmartwychwstał. Szczepan uwierzył, bo słuchając Piotra, uznał, że faktycznie takiego Mesjasza przepowiadało Pismo, a ściślej: sam król Dawid. Gdyby Szczepan był uczonym w Piśmie lub chociaż gdyby mieszkał w Jerozolimie, nigdy by nowej wiary nie przyjął. Jednak ignorancja, brak doświadczenia, nastrój oczekiwania sprawiły, że stał się idealnym wyznawcą tego nowego, oryginalnego i całkiem nieortodoksyjnego Mesjasza, którego głosiła grupa niewykształconych ekstatyków. To oni zmienili żydowskiego rewolucjonistę i zelotę w «zromanizowanego półboga», w byt niebiański”. Słowa przesłuchiwanego Szczepana przed Sanhedrynem w interpretacji R. Aslana uchodzą za moment kulminacyjny formowania się nowej religii, zrywającej zdecydowanie z judaizmem. Nową tożsamość zaś nadał Jezusowi Paweł, który uczynił z Niego boskiego, preegzystującego, naturalnego Syna Boga.

Jaki zatem ostatecznie obraz Jezusa zostawia nam R. Aslan? Dziwaczny, jak podsumowuje P. Lisicki. „Stworzył obraz Galilejczyka, który odpowiada współczesnym bohaterom Islamu, męczennikom walczącym ze złem płynącym z liberalnego świata Zachodu. Wartość tej książki nie polega jednak na głębi interpretacji czy nadzwyczajnej wiedzy autora. Aslanowi udało się co innego. Kolejny raz pokazał, że hasło Jezus Żyd palestyński jest sztucznym, ideologicznym konstruktem. Jaką treścią się je wypełni, zależy od finezji, pomysłowości i umiejętności komentatora. Ważne, że w końcu wiadomo, co nie może się w nim zawierać. Jezus Żyd ma być zaprzeczeniem Jezusa założyciela chrześcijaństwa. Nie sposób pozbyć się myśli, że to poszukiwanie jest tylko pozornie przedsięwzięciem historycznym. Że tylko pozornie chodzi tu o dotarcie do prawdziwych słów i czynów Galilejczyka”.

Te wszystkie krytyczne spojrzenia łączy jedno założenie, a mianowicie przekonanie, że w judaizmie, inaczej niż w kultach pogańskich, człowiek nie mógł zostać uznany za Boga. „Nie było miejsca ani dla deifikacji, ani dla apoteozy człowieczeństwa”. Dlatego też krytyczni interpretatorzy Ewangelii wnioskowali, że nadzwyczajne opisy czynów Jezusa, wskazujące na Jego boskość, pochodziły z pozażydowskiego źródła, albo też zostały stworzone przez pierwotną wspólnotę chrześcijan. W związku z tym istotną była kwestia, czy wiara w boskość Jezusa to zdrada i zerwanie z judaizmem. Jeśli tak, to samo chrześcijaństwo może jawić się jako obce ciało, odrębna od judaizmu religia, swoista hybryda monoteizmu i politeizmu. „Wówczas należałoby przyznać, że nie tylko sam Jezus nie założył chrześcijaństwa, ale byłby jego najsurowszym oponentem. Zgodnie z takim podejściem Kościół okazałby się uzurpatorem. W najlepszym razie byłby nieświadomym propagatorem nieprawdziwego kultu, w najgorszym – od początku niemal fałszerzem oryginalnego przesłania Nazarejczyka”.

Apologijna odpowiedź

Jak zatem odpowiedzieć na te zarzuty? Czy rzeczywiście wiara chrześcijan jest zdradą biblijnego judaizmu? Szukając odpowiedzi na to pytanie, P. Lisicki przywołuje analizy wybranych biblistów, które śmiało można określić mianem historycznej apologii boskości Jezusa. Wskazują one bowiem na fundamentalne wydarzenia dla tego uzasadnienia.

Polski publicysta rozpoczyna od poglądów anglikańskiego teologa R. Bauckhama (ur. 1946), który stwierdza, że monoteizm judaizmu Drugiej Świątyni (rozciągał się od powrotu z niewoli babilońskiej w V wieku do zburzenia odnowionej świątyni w 70 roku naszej ery) był ścisły, a Żydzi w tym okresie radykalnie postrzegali różnicę między Stwórcą a stworzeniem. Dlatego nie uznawali żadnych bytów pośrednich czy podobnych do Boga. Z pewnością Jezus nie różnił się w tym względzie. Anglikański teolog zauważa, że nawet personifikacji Boskiego Słowa czy Mądrości nie wolno stawiać na równi z obrazami wielbionych aniołów czy innych bytów. Wobec takiej perspektywy zaskakującym jest fakt, że Jezusowi zaczęto oddawać boską cześć natychmiast i to w środowisku żydowskim. Jest to radykalnie nowy zwrot. Skąd się on wziął, pyta teolog, jeśli nie można znaleźć jego źródeł w judaizmie? Jak do tego doszło? „Żydowskiemu monoteizmowi, relacjonuje P. Lisicki, nie był znany żaden podobny przykład. Żadni inni Żydzi nie przypisali nikomu takiej rangi jak uczniowie Jezusa swemu Mistrzowi. Nikt nigdy nie ośmielił się włączyć żadnego żydowskiego bohatera do boskiej tożsamości. Dokładnie odwrotnie niż w wypadku chrześcijan”. Jak zatem postępując autorzy Nowego Testamentu? „Widzą w Jezusie Chrystusie kogoś włączonego w unikatową tożsamość Boga. Prościej można powiedzieć to tak: Jezus jest Bogiem. Zachowuje się jak Bóg, myśli jak Bóg, odbiera cześć jak Bóg, działa jak Bóg. Pisząc to, dokonują jednak, chciałoby się powiedzieć współczesnym językiem, nieustannej prowokacji. Jezus włączony do Boskiej tożsamości to przecież skandal”. Droga do tego nie wiedzie jednak od judaizmu, nie powstaje też przez „dodawanie cech, które byłyby już wcześniej nadane innym żydowskim przywódcom czy męczennikom”. Nie znajdujemy również wytłumaczenia dla boskości Jezusa w religii pogańskiej, nie jest On jeszcze jednym bogiem czy półbogiem w panteonie bóstw. „Chrześcijańskie teksty, podkreśla P. Lisicki, opowiadają inną historię. Okazuje się, że te najświętsze i najbardziej czcigodne formuły, za pomocą których Żydzi od wieków opisywali niezwykłość swego Boga, dzięki którym odróżniali Go od całej chmary bożków, bogów i półbogów, zostają użyte, jakby nigdy nic, do opisania Jezusa. (…). Co więcej, włączenie Jezusa do unikatowej tożsamości Boga stało się centrum wiary wczesnego Kościoła, jeszcze zanim, jak wszystko na to wskazuje, zostało napisane jakiekolwiek pismo Nowego Testamentu”. W tym celu wyznawcy Jezusa wyrażają własne, oryginalne credo językiem Starego Testamentu (Ps110 i łączą z nim Ps 8 i Dn 7,13-14), nazywając Go „Panem”, zasiadającym po prawicy Boga. „W tym krótkim ustępie w zarodku zawarte są wszystkie późniejsze wyznania wiary. Wciąż jest to stary język Biblii, jednak wyraża się w nim rewolucyjnie nowa, zaskakująca, chrześcijańska treść”.

P. Lisicki, przywołując wnioski R. Bauckhama podkreśla, że najwcześniejsze świadectwa dotyczące boskości Jezusa, nie tak jak głosili liberalni krytycy, nie różnią się od późniejszych. „Nie ma znaków wskazujących na to, że kiedykolwiek w Kościele istniała wiara inna niż ta, która widziała w Jezusie Pana. To nie późniejsi poganie, albo nieco od nich wcześniejsi Żydzi helleniści, ale sam pierwotny Kościół jerozolimski, składający się co najmniej z Piotra, Jana, Jakuba, brata Pańskiego, Maryi, Jego Matki, i zapewne pozostałych Dwunastu, już od samego początku czcił Go tak, jak Żydzi czcili Jahwe”. Zatem rozwój wiary przebiegał zdecydowanie inaczej, niż widzieli go krytycy. Jak w takim razie? P. Lisicki za anglikańskim teologiem stwierdza, że „nawet jeśli jedne formuły zastępowały inne, jeśli nie każdy opis Jezusa zaczerpnięty z tradycji okazywał się równie właściwy, istota wiary od początku, to jest od chwili, kiedy mamy dostęp do świadectw i przekazów, była nietknięta. «Decydujący krok polegający na włączeniu Jezusa w unikatową tożsamość Boga nie był krokiem, który mogły ułatwić wcześniejsze, mniej radykalne posunięcia. Był to krok, który, kiedykolwiek został zrobiony, musiał zostać zrobiony ze względu na siebie i de novo. (…). Najlepszym sposobem wyjaśnienia świadectw Nowego Testamentu jest przyjęcie, że krok ten zrobiono bardzo wcześnie, że był fundamentalnym krokiem, na którym opierał się cały późniejszy rozwój chrystologii»”.

A zatem autorzy Nowego Testamentu nie traktowali swojego monoteizmu jako przeszkody uniemożliwiającej wiarę w Jezusa jako Boga. A nawet więcej. Mogli uznać w Nim Pana tylko wówczas, gdy ujrzeli Go jako wracającego na Syjon Jahwe. „Tylko gdy uwierzyli, podkreśla P. Lisicki, że jest On nie jakimś nowym bogiem z zewnątrz, nie obcym i nowym przybyszem z niebiańskiej krainy, ale właśnie samym Jahwe, który u kresu czasu przybył, by wywieść lud z niewoli. Uczniowie Jezusa musieli zostać przekonani, że ich Nauczyciel to sam przepowiadany przez Pisma Jahwe, który zstąpił na ziemię. Tak tylko można rozwiązać historyczną zagadkę chrześcijaństwa. Tak tylko można przejść między Scyllą – surowym monoteizmem żydowskim, który odrzucał wszelką myśl o człowieku jako drugim Bogu, a Charybdą – pogaństwem, w którym to, co ludzkie, i to, co boskie, było zmieszane. Tak tylko można dotrzeć do chrześcijaństwa”.

L.W. Hurtado (ur. 1946), podobnie jak R. Bauckham, wykazuje, że wiara w boskość Jezusa ukształtowała się na samym początku działania wspólnoty. „Istnieją zatem, relacjonuje jego myśl P. Lisicki, ciągłość i ścisły związek między tym, jak Jezusa postrzegali pierwsi żydowscy chrześcijanie, a Jego obrazem, który później przekazywał Kościół. Wiara w Jezusa, to, że stał się On obiektem kultu i został uznany za równego Bogu, nie są zatem skutkiem długiej ewolucji i wynikiem pogańskich wpływów, ale znajdują się u źródła wiary chrześcijańskiej”. L.W. Hurtado wskazuje na zdumiewająco krótki czas między śmiercią Jezusa a narodzinami kultu Jego Osoby, który przewyższał wcześniejsze oddanie, jakie żywili dla Niego. Największym dokonaniem tego teologa, według P. Lisickiego, jest udowodnienie, że „od najwcześniejszych chwil, od momentu, kiedy w ogóle da się śledzić rozwój religii chrześcijańskiej, tym, co ją charakteryzowało, były kult i pobożność zwrócona ku Jezusowi. «Późniejsze nauczanie i doktryna na temat związku Jezusa i Boga były w zarodku już obecne i wynikały z tego pierwszego momentu, kiedy to Jezus stał się centralną postacią chrześcijańskiej pobożności». Hurtado doskonale pokazuje niezwykłą nowość chrześcijańskiego podejścia. Oddawanie czci Jezusowi to nowe zjawisko, które pojawiło się w kręgach wiernych i pobożnych Żydów okresu Drugiej Świątyni. Pojawiło się ono «pierwotnie jako innowacja w obrębie judaizmu». Najniezwyklejsze było w nim wszakże to, że cześć oddawana Jezusowi łączyła się ze stanowczym monoteizmem, odrzuceniem kultu bóstw rzymskich i ogólnie pogańskich, z ekskluzywizmem (to jest przeświadczeniem, że prawdziwa religia objawiona została wyłącznie najpierw Żydom, potem chrześcijanom), wreszcie przeświadczeniem, że oddawanie Jezusowi czci nie jest czymś dowolnym, jakimś szczególnym aktem – chciałoby się rzec – prywatnej pobożności, ale powinnością każdego człowieka, tak Żyda, jak i poganina. Kto był posłuszny Bogu, powinien czcić Jezusa, bo w oczach chrześcijan tak nakazał Bóg”.

A zatem skoro na początku był już kult, to należy zapytać, co wyróżniało ten nowy sposób pobożności. L.W. Hurtado formułuje sześć podstawowych wyznaczników. Są nimi: hymny liturgiczne ku czci Jezusa; modlitwy zanoszone do Boga przez Jezusa, a nawet tylko do Niego; wzywanie imienia Jezusa, podczas udzielania chrztu lub egzorcyzmów czy uzdrowień; wspólny chrześcijański posiłek będący świętą ucztą, której przewodniczy Jezus jako Pan; rytualne wyznawanie Jezusa w kulcie chrześcijańskim; chrześcijański profetyzm, czyli głoszenie słów Jezusa w mocy Ducha Świętego. „Niczego podobnego, podkreśla P. Lisicki, nie da się wykazać w całej historii Izraela”. Formułując własną argumentację L.W. Hurtado analizuje tytuły chrystologiczne, a także nowotestamentalne hymny poświęcone Jezusowi. Szczególne miejsce zajmuje fragment Listu do Filipian (2,5-11), który jest dla niego kluczowym tekstem. Brytyjski teolog zestawia go z proroctwem Izajasza (45,23) i Psalmem 97 (w. 7).

L.W. Hurtado udowodnił, że „bardzo szybko po śmierci Jezusa pojawiło się przekonanie, że należą Mu się chwała i cześć. Zgodnie z wszystkimi regułami prawdopodobieństwa można zatem powiedzieć, że narodziny wiary w to, że Jezus był Bogiem, dzieli od ostatnich chwil Jego życia raptem kilkadziesiąt godzin. To zaś czyni wielce prawdopodobnym inne twierdzenie: że już podczas swego ziemskiego życia, przed Wielkanocą, Jezus musiał postępować i nauczać w taki sposób, że odpowiadało to wierze po Zmartwychwstaniu”.

Trzecim badaczem do którego odwołuje się P. Lisicki poszukując uzasadnianie boskości Jezusa, jest brytyjski biblista G.D. Fee (ur. 1934). W swoich analizach myśli Pawłowej wskazuje, że już w latach czterdziestych i pięćdziesiątych naszej ery chrześcijanie czcili Jezusa jako Boga. „Nawet jeśli nie nazywali Go wprost Bogiem, to wyznawali w nim Pana, któremu przypisywali wszystkie boskie atrybuty: udział w stworzeniu, rządy nad światem, rolę ostatecznego sędziego. Był On też Tym, który zasiada na tronie chwały w niebiosach. Tym, komu należy się powszechna i nieskończona cześć. Modlili się do Niego i wierzyli, że od Jego łaski zależy ich zbawienie. Jezus zmartwychwstały stał się dla chrześcijan Tym, kim dla Żydów był Jahwe”.

G.D. Fee, argumentując za boskością Jezusa, stwierdza, że we wszystkich listach Pawła obecna jest wiara w preegzystencję Chrystusa oraz w boskiego Zbawiciela. Zmartwychwstały Jezus, stwierdza P. Lisicki analizując myśl teologa, jest „zarazem preegzystującym Synem Bożym, który zstąpił do ludzi, aby ich odkupić, oraz uwielbionym Panem, który siedzi po prawicy Boga, zgodnie z Psalmem 110,1. Fee pisze, że oba te ujęcia są głęboko zakorzenione w żydowskim mesjanizmie, wyrastającym z takiego właśnie pojmowania roli przypisanej dynastii Dawida. Nawiązuje tu, jak niektórzy przed nim, do proroctwa Natana wobec Dawida (2 Sm 7,14). Jednak dostrzega też to, że rozumienie Pawła było znacznie głębsze niż to wcześniejsze żydowskie podłoże: syn Dawida okazał się wiecznym Synem Boga; zmartwychwstały Pan po swym wyniesieniu nosił imię Boga nadane Mu jako Temu, przed którym skłoni się całe stworzenie i odda Mu hołd”.

G.D. Fee znowu trafnie zauważa, że „traktowanie Chrystusa jako wiecznego Syna Bożego i Pana nie było własnym odkryciem Pawła. Przejął on je od mówiącej po aramejsku wspólnoty żydowskiej. W trzech miejscach używa dwóch aramejskich pojęć, dosłownie przeniesionych do jego listów. Należy założyć, że były one używane w życiu liturgicznym założonych przez Pawła wspólnot. Chodzi o Abba = Ojciec (Ga 4,6; Rz 8,15) i Marana tha = Przyjdź Panie (1 Kor 16,22). Okrzyk Abba, niezależnie od tego, że najpewniej używał go sam Jezus, gdy się modlił, w listach Pawła oznacza ziemską modlitwę wiecznego Syna Bożego. To Duch Syna woła Abba (Ga 4,6; Rz 8,15). Ten Duch, który zostaje wysłany z góry przez Boga. Oba te pojęcia mają ogromną chrystologiczną doniosłość. Pokazują, że już na bardzo wczesnym etapie mówiąca po aramejsku wspólnota znała dwa główne motywy chrystologiczne z listów Pawła: Jezusa jako Syna Bożego i Jezusa jako Pana”. Na podstawie analizy myśli G.D. Fee polski dziennikarz dodaje jeszcze jeden argument. „Czy gdyby w słowach Abba i Marana tha nie wyrażała się pierwotna wiara Kościoła w Jezusa jako boskiego Syna i Pana, to czy Paweł posługiwałby się nimi, tworząc nowe wspólnoty?”.

G.D. Fee „pokazał, że w najwcześniejszych dokumentach chrześcijańskich, jakimi dysponuje historyk, obecna jest wiara w Jezusa jako istniejącego od zawsze Syna Bożego zasiadającego po prawicy Boga Ojca, jako równego Bogu przyszłego sędziego świata, Izraela, ludzkości. Jezus jest Tym, za którego pośrednictwem modlą się chrześcijanie, i Tym, do którego modlą się chrześcijanie. Co więcej, można przyjąć, że wszystkie te elementy wiary chrześcijańskiej miały swoje źródło w przekonaniach pierwszej wspólnoty, złożonej z mówiących po aramejsku Żydów. Że to właśnie oni, mieszkający w Jerozolimie Żydzi, jako pierwsi zaczęli wyznawać w Jezusie równego Bogu Pana”.

Narodziny boskości Jezusa – koncepcja P. Lisickiego

Gdzie zatem jest początek, moment narodzin wiary w boskość Jezusa? P. Lisicki w ostatniej trzeciej części swojej pracy, po wykazaniu fałszywych racji zwolenników późnego datowania (lata siedemdziesiąte, a nawet osiemdziesiąte) oraz przedstawieniu argumentów komentatorów odwołujących się do listów św. Pawła, pragnie zaprezentować własne uzasadnienie. Czyni przy tym na początku dwa ważne zastrzeżenia. „Po pierwsze badając różne listy Pawła, nie widzimy w nich, mimo że powstawały przez kilkanaście lat (od roku 48 do pewnie 60) śladów wyraźnego rozwoju jego myśli, ewolucji poglądów, jakichś przekształceń («Gdy rozważamy listy Pawła, dostrzegamy niewielki rozwój między pierwszym listem a ostatnim»). Po drugie, niezależnie od tego, kogo uzna się za autora listów do Efezjan i Kolosan oraz do Hebrajczyków, uderzać musi ciągłość i jedność wiary chrześcijańskiej. Wszędzie w tych listach Jezus jest tym, który współuczestniczy w stwarzaniu, jest Tym, który odbiera hołd od aniołów i ma imię ponad wszelkie imię. W najwcześniejszym tekście, którym był powstały w 48 roku naszej ery List do Tesaloniczan, obecna jest dokładnie ta sama wiara, jaką można spotkać w pismach starszych o dziesięciolecia”. Co zatem wynika z tego stwierdzenia? Z pewnością ponowne pytanie o czas narodzin wiary w boskość, kiedy to wszystko się zaczęło. Skoro u Pawła i u innych autorów listów przekonanie o boskości jest obecne od początku, nie ewoluuje, to gdzie go szukać? W którym miejscu możemy mówić o początku? „Jak przejść od tego, co historycznie pewne, czyli od wiary w boskość Jezusa pierwszego, żydowskiego, mówiącego po aramejsku Kościoła w Jerozolimie, do odkrycia, w jaki sposób ta wiara się narodziła, jaki był jej związek z tym, czego nauczał i jak zginął sam Jezus?”.

P. Lisicki zauważa, że nie można w tym momencie powołać się wprost na teksty ewangeliczne, bowiem powstawały, kiedy „chrześcijanie już wierzyli w Jezusa jako Pana, który odbiera boską cześć”. Publicysta przyznaje, że trudno pokonać wszystkie podejrzenia. Można oczywiście, jak zrobili to krytycy, stwierdzić, że wiara narodziła się stosunkowo późno pod wpływem obecności pogan w Kościele. Albo zrzucić odpowiedzialność na doświadczenie Zmartwychwstania, które miałoby stać się w kwestii uznania boskości niczym wielki wybuch czy erupcja wulkanu. Dopiero po tym wydarzeniu uczniowie zrozumieli, kim jest Jezus. Rzeczywiście kryje się w tym wydarzeniu fenomen, eksplozja radości i moc, która przepełniła uczniów. Jest to jednak tylko jedna strona medalu. Nadal nie wiadomo, podkreśla P. Lisicki, „skąd owa wiara miała czerpać swą stałość. Na kim miałaby się opierać? W jaki sposób chrześcijanie, mówiący po aramejsku Żydzi w Jerozolimie, mieliby uznać w Jezusie Pana, gdyby On sam wcześniej, za życia, nie ukazywał swej nadzwyczajnej godności?”.

Dlatego redaktor Do Rzeczy wykazuje, że najbardziej prawdopodobne jest trzecie rozwiązanie. Mianowicie: „u podstaw wiary po Zmartwychwstaniu leżała wiara wcześniejsza, która powstała jeszcze za życia Jezusa. Jej źródłem zaś były ostatecznie Jego słowa i czyny. Jezus mówił i robił takie rzeczy, które w oczach Jego uczniów przerastały wszystko to, co zdolny był czynić człowiek, a kiedy pojawił się przed nimi po śmierci, ich początkowa, niedojrzała jeszcze, słaba, niepewna wiara nabrała mocy i potęgi. Jest to rozumowanie, które wielu uznaje za naiwne. A jednak tylko ono wystarczająco, tylko ono adekwatnie tłumaczy owo inaczej całkiem niezrozumiałe zjawisko: że pobożni Żydzi, którzy wychowani byli w wierze ojców w jednego Boga Izraela, przyjęli, że znany im Jezus, Ten, którego widzieli, słyszeli i dotykali, zasługuje na boski kult i jest Panem wkrótce po swojej śmierci”.

Co więcej, kontynuuje P. Lisicki, „ta wiara nie narodziła się w głowach apostołów z niczego. Musiała mieć bardzo mocne podstawy, bo zmieniła całe ich życie. (…)”. Przyjęli ją „nie dlatego, że byli do niej w szczególny sposób predestynowani – w sensie historycznym i socjologicznym. Jezus znalazł ich tak, jak stali. Nie byli grupą wizjonerów, mistyków. Nie stanowili przedtem, może z wyjątkiem kilku uczniów Chrzciciela, wspólnoty. Z socjologicznego punktu widzenia byli po prostu zwykłymi Galilejczykami, dość przypadkową grupą ludzi wywodzących się z biednych lub średniozamożnych warstw społeczeństwa galilejskiego”.

Nie ma zatem, podkreśla P. Lisicki, innego sensowniejszego wyjaśnienia. Dlatego „odpowiedzi na pytanie, dlaczego kilka dni po Jego śmierci ci, którzy Go znali za życia, mimo tragicznego i haniebnego ukrzyżowania uwierzyli w Niego, można szukać tylko w Jego ziemskim życiu. Jakby tego było mało, ci, którzy w Niego uwierzyli, sądzili, że wiernie spełniają nakaz dany im przez Boga. Że to, jak widzą Jezusa po śmierci, odpowiada temu, jak On sam siebie widział przed śmiercią, za życia”.

Publicysta zwraca uwagę na nieustanną pamięć uczniów, która sprawiła, że potrafili przechować i połączyć doświadczenie wiary sprzed i po Zmartwychwstaniu. „Nie ma wątpliwości, stwierdza P. Lisicki, że żyjący w owym czasie Żydzi umieli zachowywać i przekazywać tradycję ustną. Można być zatem pewnym, że kiedy Jezus wybrał swoich uczniów, to, czego ich uczył, było przez nich zapamiętane i przechowane. Ci, którzy Go ujrzeli kilka, kilkanaście dni po Jego śmierci, doskonale Go zatem pamiętali. Umieliby Go rozpoznać, odróżnić od innych. Wiedzieli, że to ten sam Jezusa, który był z nimi od Galilei aż do Judei. Lecz nie tylko o taką formę fizycznego – tak ją nazwijmy – rozpoznania chodziło. Uczniowie musieli pamiętać nauki oraz czyny Jezusa i mogli ocenić, czy Ten, którego widzą po śmierci, odpowiada Temu, którego znali. Czy Zmartwychwstały jest Tym, kim był Nazarejczyk”.

Polski publicysta za R. Riesnerem (ur. 1950) wskazuje na kilka najważniejszych powodów, dzięki którym można przyjąć, że uczniowie byli zdolni do wiernego zapamiętania nauk swojego Mistrza. Po pierwsze, traktowali je jako nauczanie równorzędne z głosem proroków, zatem widzieli w słowach Jezusa głos samego Boga. Pragnęli więc zapamiętać jak najwięcej. Nie było to niemożliwe, bowiem „ponad osiemdziesiąt procent nauk Jezusa zawartych jest w poetyckich, łatwych do zapamiętania formach”. Po drugie, w tamtych czasach podstawowa edukacja w Izraelu obejmowała chłopców do dwunastego roku życia, dlatego zarówno uczniowie, jak i sam Jezus uczęszczali na nauki. Dzięki metodom mnemotechnicznym, zapamiętywali. „Można zatem być pewnym, że najbliższy krąg ludzi skupionych wokół Jezusa składał się z tych, którzy znali na pamięć Jego nauki. Musieli widzieć, za kogo uważa siebie Jezus, jak sam rozumie swoje przyjście. Ważne jest też coś innego. Uczniowie nie byli ekstatykami. Nic nie wskazuje na to, żeby wyróżniała ich szczególna podatność na zbiorowe uniesienia, wyjątkowe wizjonerstwo, żeby mieli predestynacje mistyczne. (…) Duże znaczenie dla uczniów miało ścisłe zachowywanie i przekazywanie tradycji, jaką otrzymali od Jezusa”.

P. Lisicki podkreśla, że to właśnie tradycje, przyjęte, zapamiętane i zachowywane przez uczniów, „których wyuczyli się na pamięć i które przekazywali, musiały być kryterium oceny prawdziwości przesłania Zmartwychwstałego. Jezus, którego spotkali po śmierci, był Tym samym, którego znali przedtem. Wynika z tego zatem, że gdy uczniowie zostali sami po śmierci swego Nauczyciela, pamiętali tak Jego słowa, jak także te czyny, którym nadawał szczególne znaczenie”. One też zostały spisane w formie szkiców, czy też brudnopisu. Ostatecznie zaś zebrane i zredagowane przez Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. P. Lisicki uważa, że przyjmując taką perspektywę, zaproponowaną przez przywoływanego już Riesnera, „faktycznie to, co znajdujemy w Ewangeliach, powinno odpowiadać temu, co rzeczywiście się wydarzyło”. Co do przekazu uczniów, podkreśla publicysta, można być pewnym trzech rzeczy. „Po pierwsze tego, że bardzo wcześnie po Jego śmierci chrześcijanie czcili Jezusa, co stanowiło całkowitą nowość, która nie miała żadnej analogii w żydowskich dziejach. Po drugie, że tak nauki, jak i czyny ziemskiego Jezusa były utrwalone w pamięci Jego uczniów w chwili, gdy umierał. Po trzecie zaś, samo spotkanie wskrzeszonego człowieka nie mogło prowadzić do powstania tej wiary, o której wiadomo z przekazów Pawła”.

Zatem, jak wnioskuje polski publicysta, wcześniejsza wiara w boskość Jezusa, stała się fundamentem przyjęcia Zmartwychwstałego. Kryterium prawdziwości widzi P. Lisicki w słowach i czynach Jezusa, objawionych przez Niego za życia.

Dlatego P. Lisicki przywołując ewangeliczne obrazy Jezusa jako Syna czy Pana uważa, że w żadnym razie nie są one tworem powielkanocnej gminy, ani nie należą do późniejszej twórczości chrześcijan. Wręcz przeciwnie. „Gdyby tych opowieści nie było, wiara w Jezusa na tronie chwały nie miałaby oparcia. Nie istniałoby przejście od Zmartwychwstałego do Jezusa, od dostrzeżenia Jezusa Wielkanocnego do wyznania w Nim Pana. To nie Kościół rzutował wstecz swą wiarę, to Jezus ziemski rzutował wprzód swój obraz”. Uważna lektura Ewangelii wbrew tendencjom badaczy potwierdza, że wzmianek o Jezusie jako Bogu jest całkiem sporo. I to nie tylko u Jana, ale również u synoptyków. Czwarty Ewangelista nazywa Go tak wprost, Marek, Mateusz i Łukasz z kolei opowiadają o Nim jako Bogu.

Dlaczego zatem tak trudno przyjąć tę prawdę współczesnym badaczom? Bowiem „nie kieruje nimi (…), odpowiada apologijnie P. Lisicki, umiłowanie czy chęć zrozumienia tekstu. Pokazałem, na czym polega ich podstawowy problem. Gdyby przyjęli, że już w Ewangeliach Marka, Mateusza czy Łukasza Jezus występuje jako Bóg, to musieliby przyznać, że owe roszczenia do boskości pochodzą najprawdopodobniej od samego ziemskiego Jezusa. To zaś oznaczałoby, że Kościół nie zafałszował podstawowej nauki Jezusa i że chrześcijaństwo nie buja swobodnie w obłokach bez realnej podstawy w historii. Co więcej, dopóki wiara w boskość Jezusa była owocem długiej, powolnej ewolucji, dopóki można ją było przypisać powolnemu procesowi nasycania chrześcijaństwa myśleniem pogańskim, dopóty nie była niebezpieczna. Nie zmuszała do wyboru, nie miała w sobie żadnego uniwersalnego roszczenia do posłuszeństwa. Kiedy jednak perspektywa radykalnie się zmienia, bo najprawdopodobniej Jezus był czczony jako Bóg tuż po swej Śmierci, to pojawia się możliwość, że opisane w Ewangeliach zdarzenia miały miejsce. Że naprawdę wydarzyło się też Zmartwychwstanie, że martwe zwłoki zostały ożywione, a uczniowie faktycznie spotkali Jezusa, który powstał z grobu. Wczesna wiara w boskość Jezusa, wiara pierwszych, żydowskich uczniów mówiących po aramejsku, czyni niezwykle prawdopodobną tezę, która w oczach wielu współczesnych krytyków pojawia się jedynie jako nocny koszmar lub przeżytek zaprzeszłej epoki, a mianowicie, że ewangeliści mówili prawdę. Że Jezus faktycznie przypisywał sobie nadzwyczajną, boską moc i że dokonywał czynów tak zdumiewających i nadzwyczajnych, iż wzbudziły one wiarę w Niego. To właśnie jest najbardziej logicznym wytłumaczeniem osobliwego faktu wiary wczesnego, żydowskiego Kościoła”.

A zatem wiara w boskość jest zakorzeniona w samym życiu i nauczaniu Jezusa. „Zmartwychwstanie, puentuje swoje analizy P. Lisicki, nie stworzyło wiary, ale ją potwierdziło, oczyściło i uwolniło. Potwierdziło, gdyż to, czego Jezus nauczał, i to, na wskazywał – że ma władzę nad demonami, że ma władzę ogłaszać Słowo, tak jakby był Bogiem, że są Mu posłuszne siły natury – zyskało porękę w najbardziej zaskakującym i nieoczekiwanym cudzie: w fakcie, że oto przed uczniami stanął jak żywy ten sam Jezus, którego pamiętali cierpiącego i pohańbionego. Ten sam i inny, nieśmiertelny, z ciałem, które z jednej strony było jak Jego ziemskie, ze znakami cierpienia i Męki, lecz było też nowe, duchowe, niezwiązane z granicami czasu i przestrzeni. Doświadczenie Zmartwychwstania oczyściło wiarę, gdyż dopóki Jezus przebywał na ziemi, nie sposób było oddawać Mu czci i chwały tak, jak tego wymagała Jego boska godność. I uwolniło ją, bo od tej pory Jego słowa i gesty zyskały prawdziwe uniwersalne, powszechne znaczenie”. Redaktor Do Rzeczy podkreśla, że to sam ziemski Jezus jest źródłem i podmiotem wiary. „To jedyne sensowne i logiczne rozwiązanie inaczej nierozwiązywalnego problemu siły wiary chrześcijańskiej od początku”. I dodaje: „tylko jeśli bóstwo Jezusa zaczęło się już objawiać i promieniować w czasie, gdy żył, można zrozumieć powszechność i moc wiary, kiedy po swej śmierci objawił się uczniom”.

P. Lisicki podejmując apologię boskości Jezusa, wypracowuje argumentację historyczno-teologiczną. Tytułowe pytanie, „czy Jezus jest Bogiem?”, staje się przyczyną rozbudowanej narracji, która służy ukazaniu zmagań o boskość Nazarejczyka. P. Lisicki analizuje najpierw koncepcje krytyczne. Zwraca przy tym uwagę na obecne w nich błędne założenia i co za tym idzie chybione wnioski. Następnie prezentuje myśl współczesnych biblistów, odtwarzających proces narodzin kultu Jezusa. W końcu wypracowuje własną argumentację, ukazując autorską koncepcję deifikacji Mistrza z Nazaretu.

Paweł Lisicki, Czy Jezus jest Bogiem? Od judaizmu do chrześcijaństwa, wyd. FrondaCzytaj też:
Czy Jezus jest Bogiem?

Czytaj także