Kiedy pytamy ambasadora Bartosza Cichockiego o to, czy nie miał momentu zawahania i kto podjął decyzję o tym, że ma trwać na posterunku, odpowiada, że decyzja była wspólna. – Dla nas wszystkich było to oczywiste – mówi „Do Rzeczy” Cichocki. – Jesteśmy państwem sąsiadującym z Ukrainą, mamy mnóstwo wspólnych spraw. Ani nikt mnie nie musiał zmuszać do pozostania, ani nikt nie wzywał do powrotu do Warszawy. To, że nasza ambasada pracuje, to element większej całości, tego, jak zachowuje się cały polski aparat państwowy: MSZ, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i wszyscy inni, zaangażowani w pomoc Ukrainie na różnych poziomach – dodaje. I zapewnia, że ktokolwiek inny na jego miejscu trwałby tak samo. – To nie są decyzje jednostkowe, lecz zespołowe – podkreśla.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.