Menu trochę zaskakuje: można w nim znaleźć ekranizację nekrofilskiego protohorroru „Kochanka Szamoty” tudzież jasełkowe „Dziewcę z ciortem” Piotra Szulkina. Krótkometrażowa „Świtezianka” sióstr Bui i animowane „Vade-mecum” braci Quay (spuentowane sceną z „Popiołu i diamentu” Wajdy) nadają się co najwyżej na startery. Danie główne to bez dwóch zdań „Lawa”. Film Tadeusza Konwickiego wszedł na ekrany w momencie najgorszym z możliwych. PRL się walił, wolny rynek pukał do drzwi, a polska inteligencja, zapatrzona w Europę jak cielę w malowane wrota, dojrzewała do rozbratu z romantyczno-powstańczym etosem. Dla reżysera „Lawa” była pożegnaniem z kamerą i ukochaną Wileńszczyzną. Dla studenta PWST Artura Żmijewskiego (który, o dziwo, zagrał Gustawa-Konrada zamiast Księdza Piotra) – trampoliną do sławy. Henryk Bista popisowo wcielił się w cynicznego Senatora.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.