Zastanówcie się na początek nad szerokim gronem własnych znajomych i pomyślcie, czy nie ma wśród nich takiej postaci. Kogoś, kto może nie jest największym przyjacielem od serca, ale po prostu kumplem, z którym w miarę upływu lat przestaliście rozmawiać. Nie z powodu przeprowadzki, rodzinnej tragedii, politycznych sporów czy epifanii wyrastających z teorii spiskowych. Ale po prostu: bo tak jakoś wyszło, bo w pewnym momencie odkryliście, że znacie ich jak wnętrze własnej rękawiczki, doskonale wiecie, co będzie ich radować przy pierwszym piwie, a na co narzekać będą po trzecim. Zawsze. Po prostu zawsze. W efekcie za którymś razem nasza dłoń wyciągnięta, by zadzwonić i umówić się na kolejne rytualne wspominki przy kielichu, zawisa w powietrzu. Znowu to samo? Może już dosyć? Jest w życiu parę innych, ciekawszych rzeczy do zrobienia.
O RACJĘ MOJSZĄ NIŻ TWOJSZĄ
Martin McDonagh nie pokazuje nam w filmie „Duchy Inisherin” („The Banshees of Inisherin”), jak wcześniej wyglądała przyjaźń Pádraica i Colma. Czy w ogóle była to przyjaźń czy może ze strony starszego i mądrzejszego wyraz uprzejmości, a z młodszego – rozpaczliwe poszukiwanie figury ojca? Zaczyna od punktu zwrotnego: starzejący się muzykant Colm oznajmia pewnego dnia zdumionemu Pádraicowi, że ma już go dość i że nie chce. Ten zaś zrozumieć nie może. Obraził czymś starego druha? Nagadał mu po pijaku? A może to żart? Tak, z pewnością żart, myślimy i my, w chwili, gdy Pádraic odkrywa, że właśnie minął 1 kwietnia. Prima aprilis, April Fools’ Day. Jednak kartki w kalendarzu się zmieniają, ale nastrój Colma pozostaje ten sam: nieprzysiadalny.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.