Pomagałem karmić wielbłądy i wywozić taczką łajno spod słoni. Jako zapłatę brałem kupy lwów lub tygrysów. Cyrkowcy się nie dziwili. Wiedzieli, że to doskonały towar do zhandlowania – płoszy z obejścia tchórze i kuny. W tamtych czasach chciałem być cyrkowcem.
***
Chciałem też być Cyganem. W roku 1964 władza komunistyczna odebrała Cyganom prawo do wędrówki – nakaz meldunkowy, obowiązek szkolny, nakaz pracy, wmuszanie dowodów osobistych. Tabory przestały krążyć po Polsce, a polana w lesie, gdzie – jak mówiła moja babka – „zawsze byli latem i tam nosiłam garnki do naprawy”, opustoszała. Cyganami zainteresowałem się, gdy 10 lat od wprowadzenia zakazu taborów Maryla Rodowicz śpiewała romantyczny song „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma, bo czy warto po świecie się tłuc?”. Jak to „czy warto” i kto to są konkretnie Cyganie? – takie miałem pytania do babci.
– Ludzie mówią, że Cygan kury kradnie – opowiadała babcia. – Mnie nigdy nie ukradli, bo zawsze, gdy ciągnął tabor, wychodziłam na drogę i dawałam im kosz jaj. Oni mieli takie biedne te swoje wozy, ale coś ich gnało w świat, pomimo trudu i biedy. Dałam im jaj, to potem przychodzili sami z siebie zadrutować garnki i nigdy nie chcieli pieniędzy. Zaprosili do ogniska wieczorem, zabrałam kiełbasy, a oni śpiewali po swojemu i umieli się cieszyć chwilą. A to były czasy, gdy ciężko się było cieszyć.