Nie będzie przesadą stwierdzenie, że XIX w. uformował sposób, w jaki Polacy myślą o historii. Stało się to za sprawą dwóch tworzących w tym okresie gigantów, z których jeden dzierżył pióro, a drugi pędzel. Tym pierwszym był rzecz jasna działający w zaborze rosyjskim noblista, autor wielkich powieści historycznych, Henryk Sienkiewicz; drugi z olbrzymów, na których barkach stoimy do dziś, to krakowianin, mieszkaniec Galicji, Jan Matejko, który korzystając z liberalnej atmosfery zaboru austriackiego, tworzył barwne, pełne dramatyzmu arcydzieła sztuki malarskiej, ożywiające przed oczyma widzów sceny dziejowe, zarówno będące chwilami chwały, jak i hańby przodków. Co ważne, wbrew temu, co usiłują niekiedy wmawiać nam różnej maści pseudopostmoderniści, twórczość krakowskiego artysty nie była zjawiskiem ograniczonym do ram naszego polskiego podwórka, którego mieszkańcy miłowali się w makatkach ze scenami spod Grunwaldu. Obrazy Matejki robiły furorę w stolicach całej Europy: Wiedniu, Rzymie i Paryżu, francuscy akademicy zaś widzieli w poddanym Franciszka Józefa mesjasza malarstwa historycznego, zesłanego przez niebiosa, by odnowić przeżywający kryzys gatunek.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.