Dawno temu Kuroń był lubiany, mimo że marksista. Teraz kto? Jakubiak? (W tym przypadku to być może tylko moje wrażenie). Reszty się nie lubi. Można ich popierać lub podziwiać, doceniać i uważać, że są skuteczni, ale się ich nie lubi. Polityk w Polsce nie jest do lubienia, tylko do nielubienia. W USA mają miernik „lubialności” kandydata (most likeable) i sprawdzają to często. Popularność programu wyborczego z podziałem na popularność poszczególnych elementów tego programu to jedno, a „lubialność” to rzecz odrębna, która potrafi w pewnych sytuacjach zakryć słaby program lub inne braki kandydata. Bill Clinton był lubiany, choć jednocześnie okropny. Obama podobnie. A w Polsce? Czy jest jakiś polityk, którego zaprosiłbyś do domu z powodu tego, że to fajny gość i go lubisz?
W słownikach słowo „likeable” tłumaczone jest na „sympatyczny” – to byłaby prawda dla tekstów literackich, ale gdy rozmawiamy o kampanii wyborczej w USA, „likeable” to miernik tego, ile osób lubi danego kandydata, tak jak lubi się jednego wujka, mimo że ma idiotyczne poglądy polityczne, a drugiego wujka się nie lubi, mimo że ma poglądy w porządku. W USA pytanie o to, czy polityk jest sympatyczny, to OSOBNE pytanie sondażowe. Trump sympatyczny jest niekoniecznie, niezbyt często, nie zawsze, ale go ludzie lubią.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.