GRZEGORZ BRZOZOWICZ: Już w podtytule swojej książki „Retromania” piszesz, że „popkultura żywi się własną przeszłością”.
SIMON REYNOLDS: Kiedy w 2011 r. pisałem tę książkę, retromania osiągnęła zenit. O dziwo, było to najbardziej widoczne w muzyce alternatywnej. Hipsterzy żyli przeszłością, a wcześniej to oni tworzyli nowe, lepsze lub gorsze trendy, które otwierały nowe terytoria. Natomiast 8–10 lat temu muzycy ze środowisk alternatywnych wręcz obsesyjnie wyszukiwali na starych analogowych płytach retrobrzmienia, które dotąd nie zostały wyeksploatowane.
Co rozumiesz pod pojęciem „retromanii”?
W latach dwutysięcznych popkultura zajmuje się odgrzewaniem minionych epok. Stąd przy słuchaniu nowych nagrań mamy wrażenie, że kiedyś już słyszeliśmy tę „premierową” piosenkę. To jest rodzaj niekończącego się recyklingu. (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.