Działacze Komitetu Obrony Demokracji w Legnicy w ramach happeningu wyrzucali do kontenera telewizory z napisem: „TVPiS”. Inni apelowali, aby na czas „Wiadomości” wychodzić – tak jak w stanie wojennym – na „telewizyjne spacery”. A Marcin Meller na Facebooku proponował by TVP wyciągnęła archiwa „Dziennika Telewizyjnego” ze stanu wojennego i„codziennie pokazywała te produkcje z lat 80. jasno i klarownie tłumaczące, dlaczego Wałęsa jest wrogiem narodu polskiego, a przynajmniej zdrowej jego części. Itak nikt nie zauważy różnicy”.
Pomysły „telewizyjnych” spacerów podobnie jak wpis Mellera, sugerują, że tak jak w epoce Jaruzelskiego widz nie ma dziś w Polsce wyboru. Tymczasem każdy może w dowolnej chwili przełączyć na Polsat czy TVN. I na odwrót – ktoś, kogo irytował styl informowania „Faktów” TVN o sprawie akt Bolka, maskujący to, że Wałęsa w latach 70. był wyjątkowo szkodliwym dla kolegów donosicielem, mógł poznać w „Wiadomościach” inne spojrzenie na sprawę. I tam też mógł dowiedzieć się czegoś o sprawie Katarzyny Kukieły, bo dzienniki innych stacji się nią nie interesowały.
Wszystko to pokazuje, jak inaczej na sprawę zmian przy Woronicza i na placu Powstańców Warszawy patrzą widzowie obozu lewicowo-liberalnego oraz ci z prawicy. To, co dla widzów z prawa jest szansą na poznanie innego spojrzenia na wydarzenia, dla Bartosza Wielińskiego z „Gazety Wyborczej” jest „putinowską propagandą”.
Wzrósł poziom pluralizmu opinii – ale nie przeszkadza to ubierać dzisiejszej Polski w kostium stanu wojennego czy Rosji Putina. Słuchając krytyków zmian w TVP, można też odnieść wrażenie, że wcześniej w zarządach publicznych mediów nie było polityków, a „Wiadomości” pod rządami Piotra Kraśki były bezstronne, tak jak niegdysiejsze dzienniki BBC. (...)