Stremidłowski pisze z pobłażaniem, że „Polska czasem wywołuje dobrotliwy uśmiech swoją umiejętnością walki nawet w beznadziejnej dla siebie sytuacji”. A za taką publicysta agencji Regnum.ru uważa kwestię energetyki.
Jacek Czaputowicz w swojej niedawnej wypowiedzi wyraził nadzieję, że incydent w Cieśninie Kerczeńskiej skłoni Europę do zablokowania budowy Nord Stream 2. Minister argumentował, że skoro Rosja tak nerwowo reaguje na Morzu Azowskim, to zapewne także w obronie infrastruktury na Bałtyku może dopuścić się agresywnych działań. „Czego by Moskwa nie zrobiła do 2019 r., kiedy gazociąg – wspólny projekt Rosji, Niemiec, Francji, Austrii i Holandii – zostanie wprowadzony do eksploatacji” – pisze z przekonaniem Stremidłowski. Publicysta zdaje sobie sprawę z tego, że Polska nie pogodzi się z tym faktem. Ironizuje jednak: „Nawet jeśli na Kremlu ktoś kichnie, nie można mieć wątpliwości, że znajdzie się kolejny Nikodem Dyzma, polski polityk czy politolog, który obwieści, że oto znów Rosjanie kichają na Europę i jej jedność, w związku z czym Nord Stream 2 powinien być zniszczony. Przecież Warszawa montowała i montuje koalicje wymierzone w ten międzynarodowy gazociąg już od momentu, w którym ogłoszono plany jego powstania” – na uwagę zasługuje fakt, że rosyjski dziennikarz podkreśla „międzynarodowość” projektu.
Jednocześnie Stremidłowski przyznaje, że powstanie Nord Stream 2 stwarza dla Polski dwa problemy. Po pierwsze, torpeduje jej plany dotyczące utworzenia Bramy Północnej. Po drugie, obniża pozycję Polski w negocjacjach z Gazpromem w sprawie przedłużenia kontraktu na dostawy gazu do 2020 r. W tej sytuacji, jak odnotowuje Stremidłowski, Warszawa z jednej strony wciąż próbuje przeciwdziałać budowie gazociągu, z drugiej zaś strony forsuje własny projekt, jakim jest Baltic Pipe. Publicysta Regnum.ru przyznaje, że podpisanie porozumienia w tej sprawie pomiędzy polskim Gaz System a duńskim Energinet to do pewnego stopnia sukces Polski. „Nie wszyscy przecież wierzyli w powodzenie projektu, który w planach pojawił się już na początku XXI wieku” – pisze autor. Dodaje jednak: „Jeśli nie uda się zablokować drugiej nitki Gazociągu Północnego, to zwycięstwo Warszawy okaże się pyrrusowym. W najlepszym razie, jeśli prace będą odbywały się zgodnie z harmonogramem i Baltic Pipe powstanie do 2022 r., to fakt ten wzmocni pozycję polskiego rządu w sporze z Gazpromem. Jednak nie pomoże to Warszawie choćby nawet zbliżyć się do realizacji marzenia, jakim jest zarabianie na odsprzedaży kupionego gazu w Europie”. Stremdłowski argumentuje, że Berlin nie odda nam swoich rynków na północy Europy. Z kolei potrzeby południa kontynentu zostaną zrealizowane za pośrednictwem gazociągu Turecki Potok, budowanego na dnie Morza Czarnego. Po trzecie, dodaje publicysta, sprawy nie ułatwia pogarszająca się sytuacja na Ukrainie. Oczywiście nie uściśla, kto tej sytuacji jest winien…
Dlatego też, podsumowuje Stremidłowski, „Warszawa powinna pomyśleć o tym, jak żyć, jeśli gazociąg Nord Stream 2 powstanie. Szczególnie zastanowić się powinna rządząca partia PiS, która konflikt z Niemcami uczyniła swoim znakiem rozpoznawczym”. Publicysta przypomina, że pierwsza nitka gazociągu została położona za rządów PO, nazywanej przez PiS „stronnictwem proniemieckim”. „Władzom z Platformy było dużo prościej wrócić do dialogu z Berlinem i Moskwą” – przyznaje Stremidłowski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.