Wielbiciele muzyki Michaela Jacksona w kilku krajach na całym świecie – decyzją wiodących rozgłośni radiowych – nie usłyszą już jego piosenek. Pretekstem do usunięcia utworów Michaela Jacksona z playlist szeregu rozgłośni radiowych w Stanach i Europie stał się film „Leaving Neverland”, w którym kilku mężczyzn z otoczenia Jacksona skarży się jakoby padli ofiarami molestowania lub też, że mieli wiedzę o dewiacyjnych skłonnościach znanego muzyka. Przypomnieli sobie o tym teraz, gdy okazało się, że po muzyku zostały jeszcze niezłe pieniądze, o które warto zawalczyć. Reklamę wokół filmu oczywiście zapewniają lewicowe media, w Polsce pierwsze skrzypce gra tutaj „Gazeta Wyborcza”, która po obejrzeniu obrazu przekonuje: „pozostaje w nas blizna”.
Oczywiście – Michaela Jacksona nie da się wybielić, mimo że sam muzyk próbował osiągnąć ten efekt – nie tylko medialnie – przez całą karierę. Jego życiu towarzyszyły skandale i plotki wskazujące na skłonności pedofilskie muzyka, toczył się też przeciw niemu w podobnej sprawie proces, w którym ostatecznie – fakt, że w wątpliwych okolicznościach – został uniewinniony. Problem w tym, że o słabości Jacksona do dzieci, nadmieńmy, że chodzi o słabość seksualną, wiedzieli niemal wszyscy jego współpracownicy, producenci i dziennikarze. Nota bene jeden z głównych bohaterów filmu „Leaving Neverland” – Wed Robson kilka lat wcześniej przekonywał, że oskarżenie muzyka o pedofilię to bzdury. Tak długo jak długo mogli dzięki niemu zarabiać spore pieniądze nie przeszkadzały im jednak paskudne zachowania Króla Pop, tuszowali je, przykrywali i … dalej robili kasę.
Sęk w tym, że czego by nie mówić (i nie wiedzieć) o Jacksonie to wielkim artystą był: wywarł olbrzymi wpływ na kulturę masową i co jest nie mniej ważne – wpłynął na przełamanie szeregu uprzedzeń o charakterze rasowym. Niezależnie od dewianckich skłonności Jacksona muzyk był jednym z tych, którzy zmienili światową kulturę pop. Reasumując przenoszenie jego osobistych słabości na jego artystyczną spuściznę i kasowanie, usuwanie utworów Jacksona przez lewicujących szefów rozgłośni radiowych jest nadgorliwością, jak mówi stare powiedzenie – gorszą od faszyzmu. Choć w tym przypadku cenzura jest punktem wspólnym.
No właśnie, cenzura czy lewicowa hipokryzja? Jedno i drugie. Zwłaszcza, że w międzyczasie jeden z międzynarodowych serwisów muzycznych zaczął ukrywać przed zainteresowanymi utwory muzyków, którym lewicowi komentatorzy zarzucali „mowę nienawiści”,niezależnie jak nagradzane by nie były. Można by powiedzieć nihil novi – w 2011 roku w Kanadzie zabroniono grania „Money For Nothing”, bo w wielkim przeboju Dire Straits padło słowo, które lobby LGBT uznało, za uwłaczające gejom.
Korekta utworów, które stały się elementem światowej kultury realizowana pod dyktando lewackich poprawiaczy rzeczywistości zatacza coraz szersze kręgi.
Na szczęście poprawiacze rzeczywistości nie zabrali się jeszcze za utwory innej ikony popkultury: Elvisa Presleya. Możemy więc go słuchać, przynajmniej tak długo jak długo lewicowi aktywiści nie uznają, że i Króla Rock And Rolla trzeba ocenzurować, bo jego styl życia nie odpowiada dzisiejszym standardom poprawności, albo też nie uznają go za homofoba, bo w swoich balladach opiewał miłość mężczyzny z kobietą, a co gorsza był też zadeklarowanym antykomunistą.
Czytaj też:
Syn Michaela Jacksona uciekł z Polski, nie płacąc. Jest winien tysiące złotych
Czytaj też:
Twierdzą, że byli ofiarami Michaela Jacksona. "Do gwałtów dochodziło codziennie"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.