Lecz na bok kpiny, bo sytuacja jednak jest dość poważna. Paradoksalnie poważna jest nie z powodu faktów, jakie dotąd miały miejsce – bo demonstracje i starcia z policją pod Sejmem to naprawdę pikuś w porównaniu z tym, co wielokrotnie działo się choćby we Francji (by wspomnieć choćby brutalną pacyfikację przez CRS demonstracji prorodzinnych kilka lat temu) – ale z powodu nakręconych do granic wytrzymałości emocji. Owszem, podtrzymuję swoją tezę, że nie ma w Polsce potencjału rewolucyjnego. Nie ma go przynajmniej u zdecydowanej większości Polaków, którzy na polityczne burdy patrzą z zasady z rosnącym zniesmaczeniem, po pewnym czasie przestając już rozróżniać walczące stronnictwa. Inaczej jednak jest z niewielką grupą ludzi, bardzo emocjonalnie zaangażowanych w spór. Tacy są po obu jego stronach i tu tkwi zagrożenie, bo do podpalenia lontu nie potrzeba tłumów. Wystarczy jeden rozdmuchany do absurdu incydent.
Ogromne wrażenie robił nagrany komórką film, pokazujący wyjście Krystyny Pawłowicz z Sejmu. Gdyby nie obecność eskortującej posłankę PiS policjantki, bardzo możliwe, że nie skończyłoby się na wymachiwaniu rękami tuż przy twarzy i ogłuszających okrzykach „będziesz siedzieć”. Swoją drogą trzeba podziwiać umiejętność zachowania spokoju przez panią poseł, bo nietrudno byłoby w takiej sytuacji stracić nerwy.
Ale nie powinniśmy się oszukiwać, że po drugiej stronie brak identycznych emocji, tyle że o przeciwnym wektorze. Dlatego odpowiedzialni ludzie powinni dziś dbać przede wszystkim o to, żeby obniżać temperaturę sporu. I dlatego ogromnie zdziwił mnie tekst, który pojawił się wczoraj na portalu wPolityce.pl i który, niestety, zrobił potem we wspierających rząd mediach zawrotną karierę, na którą absolutnie nie zasłużył.
Tekst przywoływał opinię anonimowej osoby, „sympatyzującej z opozycją, ale przerażonej planami siłowego zdobycia władzy”. W pierwszej wersji mowa była tylko o jednym rozmówcy, potem pojawiło się zdanie: „Inni nasi rozmówcy potwierdzają ten scenariusz”. Jacy rozmówcy, skąd – nie wiadomo.
Ów tajemniczy rozmówca ujawnił rzekomy plan siłowego zdobycia przez opozycję Sejmu, zawarty w pięciu punktach.
1. Władze Sejmu zezwalają na wejście do gmachu parlamentu dziennikarzy. Politycy opozycji wprowadzają bojówkarzy KOD – wszystko pod pozorem postępującego uspokojenia i dialogu. [W pierwszej wersji tekstu była mowa o tym, że bojówkarzy wprowadzą też dziennikarze mediów sympatyzujących z opozycją. To zdanie po jakimś czasie zniknęło – ktoś widocznie zdał sobie sprawę z jego absurdalności].
2. Ta siła jest już zdolna otworzyć drzwi dla pozostałych, najpewniej od strony Hotelu Sejmowego, w pobliżu którego bojówki KOD-u utrzymują stałe posterunki. Wszystko transmitują zaprzyjaźnione media.
3. Rozpoczyna się okupacja, budowanie barykad, palenie ognisk z opon, prowokowanie rozróby, być może z użyciem broni. Główną siłą bojową akcji mają być ekstremiści z lewicowej organizacji Antifa, także z zagranicy, oraz byli, a bardzo dziś zdeterminowani, esbecy.
4. Potrzebne elementy do urządzenia z Sejmu płonącej twierdzy mają już być wedle naszych rozmówców przygotowane: opozycja ma zgromadzoną benzynę, opony, samochody ciężarowe i zapasy żywności. Tak samo jak przygotowane były rzekomo spontaniczne piątkowe demonstracje.
5. Długotrwała okupacja i prowokowanie walk miałyby wymusić ustąpienie rządu i przedterminowe wybory.
Każdy, kto jest w stanie wciąż posłużyć się zimną analizą i ma trochę pojęcia o funkcjonowaniu Sejmu oraz obowiązujących tam procedurach, wie, że ta opowieść to stek bzdur. Ani politycy, ani tym bardziej dziennikarze (jak widniało w pierwszej wersji tekstu) nie są w stanie „wprowadzić” do Sejmu grup bojówkarzy. Otwarcie Sejmu dla mediów nie oznacza, że każdy będzie mógł tam wejść. Skąd bojówkarze mieliby mieć broń – nie wiadomo. Gdzie są rzekome składy benzyny i opon – nie wiadomo. Jakim cudem w scenariuszu nie ma miejsca dla policji, reagującej na taką sytuację – nie wiadomo. I wreszcie – co być może najważniejsze – można mieć o Platformie i Nowoczesnej zdanie jak najgorsze, ale twierdzenie, że w tych partiach ktoś myśli o takim pokierowaniu zdarzeniami, to już political fiction.
W jakim celu koledzy z wPolityce.pl opublikowali tekst, łamiący wszelkie reguły dziennikarskiej rzetelności (jakieś anonimowe źródło, w jego informacjach ewidentne absurdy, brak weryfikacji – bo dopisane po czasie zdanie o „innych rozmówcach”, którzy rzekomo tezy potwierdzają, trudno za taką uznać), którego jedyną konsekwencją może być wzmocnienie wojowniczych nastrojów u stronników władzy – nie pojmuję. Gdybym miał oceniać, kto i po co taką opowieść w ogóle snuł, to stawiałbym na prowokację obozu opozycji, i to tej spoza parlamentu, obliczoną na takie rozkręcenie emocji u wspierających rząd, żeby w końcu doszło do jakiegoś gorącego starcia. Zadziwiające, że tak prymitywnie skonstruowana prowokacja została podchwycona przez doświadczonych dziennikarzy. Mam tylko nadzieję, że nie narobiła zbytnich szkód.
Niestety, w tej samej kategorii mieściło się wojownicze wystąpienie Joachima Brudzińskiego na pospiesznie zwołanej demonstracji zwolenników rządu pod Pałacem Prezydenckim. W czasie, gdy najbardziej potrzebne są wezwania do spokoju, ważny polityk PiS zagrzewał do walki i zapowiadał wyprowadzanie ludzi na ulicę w razie potrzeby.
Jedyny optymistyczny wniosek jest taki, że ani demonstracje KOD pod Sejmem, ani zwolenników PiS na Krakowskim Przedmieściu nie były przesadnie liczne, co wskazywałoby na to, że ludzie naprawdę nie są zainteresowani masowym włączaniem się w coraz gorętszą awanturę.
W tym wszystkim cieszy głos rozsądku prezydenta Andrzeja Dudy. Jego oświadczenie z soboty oraz prowadzone w niedzielę konsultacje z liderami opozycji, nawet jeżeli ich faktyczna moc sprawcza jest ograniczona, wprowadzają czynnik tonujący nastroje. Takiego właśnie postępowania można było od głowy państwa oczekiwać, choć prezydent może jedynie pomagać w sprowadzeniu sporu na normalne tory parlamentarne, ale nie może go za polityków rozwiązać.
Od Mateusza Kijowskiego czy „Gazety Wyborczej” nie oczekuję ani odpowiedzialności, ani rozsądku. Ale ma prawo oczekiwać tego od posłów partii rządzącej i konserwatywnych publicystów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.