Ministerstwo Zdrowia podało w piątek, że badania laboratoryjne potwierdziły zakażenie koronawirusem u 21 tys. 629 nowych osób, bilans przypadków wykrytych od początku pandemii wzrósł do 340 tys. 834. Resort podał, że zmarły kolejne 202 osoby, łącznie 5351.
Od ubiegłej soboty cała Polska jest czerwoną strefą, w życie weszły nowe obostrzenia w związku z epidemią koronawirusa. Restrykcje dotyczą działalności szkół, restauracji, sanatoriów, sklepów, transportu, zgromadzeń.
Prof. Gut, pytany przez PAP, czy w związku z dalszym wzrostem zachorowań rząd powinien wprowadzić lockdown, taki jak wiosną, odparł: "Jeszcze jest za wcześnie, by podjęte do tej pory działania dały efekt, bo ten efekt się ujawnia po dwóch tygodniach". – Jeżeli byśmy chcieli zatrzymać jadący z dużą szybkością wóz, to nie moment wciśnięcia hamulca jest ważny, tylko zatrzymanie" – dodał.
– Byliśmy w fazie logarytmicznego wzrostu, więc należało oczekiwać, że te wzrosty będą. Zresztą on (wzrost – PAP) się mieści całkowicie w normie dotychczasowej. Czwartek-piątek, maksymalne wzrosty, czyli aktywność weekendowa – powiedział Gut.
Zwrócił uwagę, że poprawiła się sytuacja w Polsce, jeśli chodzi o prawidłowe użycie maseczek, dystans społeczny oraz "naszą aktywność w środowisku". Zastrzegł jednocześnie, że to może być zjawisko przejściowe.
Pytany, jak na sytuację epidemiologiczną wpłyną odbywające się od tygodnia w całej Polsce protesty związane z orzeczeniem TK ws. aborcji embriopatologicznej, odparł: "Zobaczymy, jeśli będą dalsze wzrosty". Zwrócił uwagę, że protesty nie mają charakteru weekendowego, tylko ciągły.
Czy szpitale tymczasowe pomogą?
W czwartek otwarto szpital tymczasowy na stadionie PGE Narodowy w Warszawie; docelowo ma zapewnić 1,2 tys. łóżek dla pacjentów z COVID-19, w tym sto łóżek OIOM-owych. W każdym województwie będzie co najmniej jeden taki szpital. Na razie tymczasowe placówki gotowe są w Krakowie i Warszawie.
Prof. Gut, pytany jak wpłyną na sytuację szpitale tymczasowe, odparł, że trzeba tworzyć nowe miejsca dla chorych zanim pojawi się potrzeba ich wykorzystania.
– W tej chwili mamy praktycznie 200 tys. aktywnych przypadków (koronawirusa – PAP), z tego tylko na szczęście niewielki procent to są przypadki ciężkie i nie wszystkie wymagają hospitalizacji, czyli tzw. izolacji szpitalnej. Część może być izolowana w domach, bo nie ma niebezpieczeństwa. Ale obowiązkiem wszelkich decydentów jest przewidzieć nieoptymistyczny wariant, że nam ta krzywa nie zatrzyma się nagle (...) i przygotować miejsca – powiedział wirusolog.
Pytany, czy na tym etapie służba zdrowia jest wydolna, odparł, że "jeszcze jest". Jego zdaniem, problemem nie będą miejsca w szpitalach czy liczba respiratorów, które można dokupić, ale "głównie wąskim gardłem będą ludzie".
– Ci, którzy już pracują z COVID, mają swoje doświadczenie, nie będą tak podatni na zakażenie jak osoby, które nagle rzuci się do pracy z COVID-em. (...) Wtedy może być kryzys z personelem – ocenił
Pytany, czy i jak na przebieg epidemii w naszym kraju może wpłynąć zbliżające się Święto Zmarłych oraz czy odwiedzanie cmentarzy powinno zostać jakoś ograniczone, odparł, że cmentarze przy racjonalnym zachowaniu ludzi nie będą źródłem zakażeń. – Ale pamiętajmy, że mamy społeczeństwo trochę koczownicze i gdy zjedzie się cała rodzina, ten mieszkający w danym miejscu będzie czuł się zobowiązany ją przyjąć i to może być problem – dodał.
Czytaj też:
Wzrost zachorowań i nowe obostrzenia w Hiszpanii
Czytaj też:
Nie żyje były prezes TVP i Polskiego Radia. Był zakażony koronawirusem