Porozumienie w kwestii „budżet za praworządność” to nie tylko kwestia pragmatyczna, ale konstytucyjna. Art. 90 Konstytucji mówi wyraźnie, że jedynie „na podstawie umowy międzynarodowej [można] przekazać organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej”.
Prawo do ocennej kontroli właściwości działania urzędów Rzeczypospolitej, a więc praworządności to oczywiste kompetencje władzy państwowej (Sejmu, NIK, NSA) albo tych „organów międzynarodowych”, którym je, na podstawie właściwie zawartych i ratyfikowanych „umów międzynarodowych”, już przekazaliśmy. I oczywiście – choć nie jest to najważniejsze, nawet jeśli najbardziej odczuwalne – w tym wypadku chodzi o kontrolę sankcjonowaną przekazywaniem lub nie budżetowi naszego państwa należnych środków.
W ogóle tego rodzaju „przekazanie kompetencji” może się odbyć tylko na podstawie „umowy międzynarodowej”, a nie decyzji organu międzynarodowego, jakim jest Rada Europejska.
A ewentualna umowa (której przecież nie ma) musiałaby zostać ratyfikowana przez Sejm i Senat (każdorazowo „konstytucyjną” większością 2/3 głosów) albo przez referendum narodowe.
W tym miejscu powie ktoś:
– Kwestia jest abstrakcyjna, przecież rząd ma w tej sprawie poparcie opozycji.
Owszem, ale poparcie polityczne (nawet najszersze) nie stanowi jednak prawa. A przywoływanie jako dowodu prawa – poparcia PO, stanowiłoby dla władzy, co tu dużo mówić, kompromitację.
Czytaj też:
Czarnek: Nauczanie zdalne nigdy nie zastąpi stacjonarnegoCzytaj też:
Rau: Gratuluję premierowi Morawieckiemu
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.