Spłaszczenie krzywej lockdownem. Roczne reminiscencje

Spłaszczenie krzywej lockdownem. Roczne reminiscencje

Dodano: 
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjne Źródło: PAP / Rafał Guz
Dziennik zarazy | Wpis nr 378 || No i mamy kolejny lockdown. Czy to ktoś zliczy, ile tego było? Bo to nie wiadomo ile, jak są małe, średnie i totalne, wreszcie – nachodzące na siebie. Z tym, że na razie tych z marca-kwietnia nic nie przebije.

Ja już pisałem, że ich działanie nie jest specjalnie skuteczne, co udowodniły międzynarodowe badania porównawcze. Ale teraz to władze trochę pobujały nastrojami, nie ustrzegając się wrażenia, że to jakaś improwizacja. Zamknęliśmy się na kontrakt solidarnej kwarantanny do lutego, potem się przedłużyło, co wkurzyło lud, bo ten kontrakt podpisał, maseczki jeszcze szczelniej nadział, zaś restauratorzy przygryźli zęby (okazało się, że już po raz ostatni). I nie zadziałało na tyle, że trzeba było kontrakt zerwać i lockdown przedłużyć. Potem się otworzyliśmy na dwa tygodnie, potem przymknęliśmy się regionalnie, czyli samiście sobie tam na Mazurach winni (choć balowano w Zakopanem), potem dołączyły następne województwa, wreszcie cała Polska. Teraz zaś w całości dostaliśmy nowy lockdown.

Niestety widzę, że spowszedniał, bo wrażenia nie bardzo robi. To znaczy na przestrachanych wrażenie robi, bo 40% chce lockdownu, widać nie ma wśród tej grupy żadnej ekonomicznej ofiary zamknięcia albo wielu Polaków nie może połączyć dwóch kropek. Po liście, która przyszła jako spis dodatkowych obostrzeń widać kto jest winien trzeciej fali. (Trochę) kościoły, całkiem już przedszkola i żłobki (tzw. lockdown rodzicielski), sklepy budowlane, kosmetyczki i fryzjerzy (mi tam egal), Wielkanoc – w gronie najbliższych. Wyeliminowanie tych źródeł zagrożeń ma spłaszczyć rosnącą krzywą zakażeń.

Lockdown w Polsce

Wcześniej rząd budował napięcie, że to nie wiadomo, czy odpuści na święta, wyszło kompromisowo. Można się jednak przemieszczać, choć wróciliśmy z dalekiej podróży… zakazu podróży. Nowy Czarny Lud polskiej służby zdrowia, który pobił w tym względzie nawet ministra, doradca rządu profesor Horban nadymał się niedawno, żeby wszystko pozamykać, potem rząd odpuścił jako dobry policjant, choć jeszcze dzisiaj, w piątek, można było znaleźć anonse, że może jednak godzina policyjna i wszyscy pod klucz. To może mieć sens jedynie, by przestraszyć Polaków i dać im poczucie, że mogło być gorzej, bo jak po dwóch dniach komunikatu, że na święta można jednak się będzie spotkać w rodzinnym gronie i to zacisną, to lud się wzburzy. A jak mówiliśmy – ten lockdown na trzecią falę nie zrobił większego wrażenia. To znaczy ludzie się przystosują, do kolejnej wirtualnej daty (9 kwietnia) ale już bez żadnego kontraktu.

Na tym zamieszaniu odkrył się Kościół do ciosu. To znaczy i tak ma przechlapane, ale lewica się rzuciła, że jak to, w kościołach można a w restauracjach już nie? I napuszcza jeszcze ledwo zipiących przedsiębiorców na katolików, że ci ostatni mają lepsze prawa załatwione przez katofaszystów w rządzie. Każdy powód jest dobry by przywalić w Kościół, ale jak ten zamknął przed wiernymi bramy w marcu-kwietniu to żaden towarzysz nie powiedział – dziękuję. W dodatku Kościół, jak już pisałem, przeżywa swój własny wewnętrzny kryzys i w kwestii „kowid a wiara” też się podzielił.

Naśladowanie innych państw

Rząd też się trochę wystawił, kiedy zagrał kartą otoczenia. W ogóle ten koronawirus powoduje naśladowanie strategii przez kraje sąsiednie, a że w końcu wszyscy gdzieś tam z kimś sąsiadują (z wyjątkiem Rosji, która sąsiaduje z kim chce), to „rozlewają” się coraz to bardziej restrykcyjne strategie, które jak wirus transmitują się przez państwowe granice. Premier w przedostatnich rozważaniach, kiedy zapowiadał możliwy scenariusz ścisłego zakazu przemieszczania się, powołał się na naszych sąsiadów. No, jak oni tam na ostro, to my przecież nie możemy odstawać. Ale w międzyczasie się takim Niemcom na tyle odwidziało, że zrobili sobie na święta „przerwę od lockdownnu”, zaś ustępująca Merkel przeprosiła rodaków za swoje błędy w tym względzie.

Złośliwcy mówią, że ten odwrót jest stymulowany obawami przed rosnącą falą, ale zamieszek przeciwko obostrzeniom, którymi szczęśliwie media głównego nurtu jakoś nas nie ekscytują. Po co nam ten stres oglądania tłumów i rozrób na austriackich, holenderskich, brytyjskich (można dowolny kraj skreślić lub/i dopisać) ulicach? Nie dość mamy własnych zmartwień? Jak wyjdzie tuzin dziewuch i zablokuje skrzyżowanie to mamy transmisje i dowodzenie (tylko jednej telewizji) na żywo zadymką, ale jak wyjdzie z tysiąc płaskoziemnych kontestatorów obostrzeń to cisza. Grunt to trafić na modę albo samemu być trendsetterem.

Tak rządowi zniknął zagraniczny punkt odniesienia i może to spowodowało wycofanie się z twardego lockdownu, chociaż ten – jak pisałem wyżej – wciąż wisi nad nami jak kosmita z respiratorem.

Kolejne fale

Kolejne fale i zamknięcia powszednieją. To nie jest już niepewność pierwszej fali. Teraz wiemy, że.. nic nie wiemy. Koniec przesuwa się jak horyzont w miarę „iścia”. Że lockdowny będą tak pełzały sobie po naszej krainie, poganiane przez nieodgadnione fale. Że wszystko się znowu zrzuci na społeczną nieodpowiedzialność, bo przecież strategia kolejnego lockdownu nie może być podważona. A jak zagrożenie powszednieje to się społeczeństwo rozwarstwia. Na tych co mają tak dość, że uznają to za teatrum i chaos, z pełnymi konsekwencjami omijania gdzie się da przepisów, które kontestują swoją logiką. I na drugą grupę, jak widać zwolenników lockdownu, którzy na mocy medialnych statystyk rosnących zgonów i fali napływowej do zatykających się szpitali popadną w jeszcze większą panikę samoeskalując społeczne obostrzenia. Myląc przyczyny ze skutkami.

Mamy u nich tylko jedno – nieweryfikowalne – tłumaczenie. No tak, to kolejny lockdown, który owocuje kolejną… falą zakażeń. Może nie działa, ale tego nie wiemy, bo nie wiemy jak by z nami było gdybyśmy go nie wprowadzili. I mówią tacy, że to nasza wina. Poszaleliśmy w czasie otwarć (jakieś wakacje, Krupówki itd.) i za każdym razem przez to wróciła jakaś fala. A drudzy mówią odwrotnie: czasy otwarcia to nabieranie odporności, przecież przez wakacje było otwarte a fala przyszła dopiero w połowie października.

I tak się w dwie grupy będziemy bujać od zamknięcia do zamknięcia. Tymczasowość to stan, w którym można żyć długo. I Polacy, którzy tak właśnie przeżyli komunę doskonale o tym wiedzą.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Czytaj też:
Ponad 31,5 tys. nowych zakażeń. Zmarło 448 osób
Czytaj też:
Jarosław Gowin opuścił szpital. "Po 14 dniach intensywnego leczenia"

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także