Piotr Semka: Mija pół roku pana misji w Berlinie. Emocje na temat Polski, jakimi tętnią niemieckie media, dalekie są od uspokojenia. To chyba mission impossible?
Andrzej Przyłębski: Może nie tyle misja niemożliwa, ile trudna. A zarazem bardzo potrzebna krajowi. Z ogromnym niepokojem obserwowałem, jak od zeszłego roku poszerza się za Odrą obszar niezrozumienia tego, co się dzieje nad Wisłą, i celów nowego rządu. Gdy otrzymałem propozycję – nie zastanawiałem się długo. Jeśli moje doświadczenie i znajomość Niemiec mają się do czegoś przydać, to najlepiej akuratw takim niełatwym momencie.
Emocjonalne głosy niemieckich polityków nieco ucichły?
Tak. Pozostaje jednak problem sporej liczby bardzo pobieżnych stereotypów o sytuacji w Polsce. Podjąłem się próby zmiany tego stanu rzeczy.
Żona się zgodziła na pana wyjazd do Berlina?
Ona sama, obejmując funkcję sędziego, a od niedawna prezesa Trybunału Konstytucyjnego, musiała przenieść się z Poznania do stolicy. A ja wyruszyłem w odwrotną stronę – nad Szprewę. No cóż, musimy jakoś żyć na linii Berlin – Poznań – Warszawa. Moja żona też nie ma jednak łatwo. Przyzwyczajamy się (śmiech).
Znał pan Niemcy ze służby dyplomatycznej w latach 1996–2001. To była chyba zupełnie inna epoka?
Tak. Niekiedy przecieram oczy, kiedy widzę, jak niektórzy niemieccy publicyści zajmujący się Polską – których pamiętam jako dociekliwych, rzeczowych autorów – dziś zadowalają się bardzo jednostronnym spojrzeniem na polskie sprawy.
No to musi mieć pan skórę słonia i upór nosorożca?
Lubi pan bardzo barwne porównania. No cóż, nie mogę obrażać się na rzeczywistość, ale muszę próbować ją zmienić. Jestem tu, aby przedstawiać inne spojrzenie niż to, które dominuje w mediach RFN. Od początku wiedziałem, że do swojej misji potrzebuję trzech rzeczy: cierpliwości, cierpliwości i jeszcze raz cierpliwości.
A zdarza się panu, że ta cierpliwość wystawiana
jest na ciężkie próby?
Niekiedy tak. Niedawno spotkałem się z jednym z ważnych polityków niemieckich. Przez 75 proc. czasu spotkania to on mówił mi, co się w jego opinii dzieje w Polsce.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.