Jeśli o mnie chodzi, to, co Niemcy robią ze swoim krajem, to ich sprawa i nie zamierzam się wtrącać. Lubią, kiedy ich kobiety są obmacywane i gwałcone przez dzikusów, których sobie w ideologicznym obłędzie sprowadzili, lubią, kiedy ich sklepy są rabowane a miasta palone przez plemiona czerwonych barbarzyńców, których sobie latami hodowali, nie przeszkadza im bezradna, sparaliżowana polityczną poprawnością władza i policja, nie oburzają media zideologizowane i zakłamane w stopniu porównywalnym tylko z prasą sowiecką, pasuje im mieć oligarchiczne rządy kilkuset zblatowanych ze sobą bonzów, dla których partie, wybory i inne demokratyczne błyskotki są tylko fasadą, a wszystko, co spontaniczne, rzeczywiście demokratyczne i płynące ze zdrowego dążenia społeczeństwa do wymiany nieskutecznych i zdeprawowanych elit to „populizm”? Der Hund im mordę lizał, co mi do tego.
Niech tylko nie próbują mi bezczelnie wmawiać, że reprezentują wyższe standardy, które my, „biedni irokezi Europy”, jak nas nazwał Stary Fryc, powinniśmy bezwolnie naśladować. Z każdym rokiem ich tytuły do poczucia wyższości są coraz mniejsze, z każdym rokiem brzmi to bardziej bezczelnie i coraz bardziej irytuje. Pół roku temu – kto ciekaw, znajdzie w wyszukiwarce – zamieściłem taki tekst „Do przyjaciół Niemców”. Wszystko, co w nim pisałem sprawdza się i staje, niestety, i to znacznie szybciej, niż można było sądzić w najczarniejszych snach.
O ile jednak Niemcom mogę dobrze życzyć, współczuć, czy w końcu wzruszyć ramionami mówiąc „jak sobie ścielecie, tak się wyśpicie”, to wobec rodzimych folksdojczów, ochoczo łaszących się do każdego, w kim widzą potencjalnego sojusznika przeciwko Polsce, polskiej tradycji, religijności, zawsze gotowych pluć na własną Ojczyznę z zagranicznych mediach i łasić się o sankcje i połajanki – trudno mi się oprzeć odrazie i pogardzie.
Tak, sławne słowa Jarosława Kaczyńskiego, tyle razy używane w mediach salonu – zresztą w formie celowo przekręconej – jako dowód rzekomego „dzielenia Polaków” są prawdą. Od pokoleń jest u nas taka stale się odradzająca grupa, nieważne, czy nazwiemy ją renegatami, czy „najgorszym sortem”, czy ojkofobami, którą napędza frustracja, że chcieliby należeć do rasy panów, a urodzili się helotami, Polakami – i płynąca z niej nienawiść. Często przybierająca formy skrajne.
Tu dygresja – potoczny stereotyp związał taką postawę z pamięcią o Konfederacji Targowickiej. To nietrafne. Targowiczanie byli bardziej idiotami, niż zdrajcami – sami uważali się za patriotów i obrońców wolności, zagrożonej w ich przekonaniu przez jakobinów i ich Konstytucję. Jest tu bardzo wiele podobieństw do różnych idiotów dzisiejszych, zeskleroziałych autorytetów z michnikową wodą z mózgów, „broniących demokracji” za pomocą powtarzania z emfazą i zadęciem propagandowych banałów w wywiadach – podobieństw takich, jak uciekanie się po pomoc państw ościennych, gwarantujących „standardy praworządności” dokładnie tak samo, jak gwarantami szlacheckiej „złotej wolności” byli lege artis caryca Rosji i król Prus.
Ale to co innego. Targowica była aberracją wolnej jeszcze Polski, choć bezpośrednio do utraty wolności doprowadziła. Potem natomiast zadziałały typowe mechanizmy państwa okupowanego, i pisze tu o tym, co one właśnie wyprodukowały. O tradycji generała Zajączka, a bardziej jeszcze Rożnieckiego, o tym sposobie myślenia: „trzeba nam stać się Moskalami” (czy Prusakami, czy „Europejczykami”). Jest on szczególnie silny na polskiej lewicy, która obok nurtu niepodległościowego (w istocie nie lewicowego, tylko „wrażliwego społecznie”, a i to bardziej niż z autentycznej wrażliwości z wyrachowania, że obietnica sprawiedliwości społecznej w wolnej Polsce wciągnie lud do walki o nią) wyhodowała także nurt z gruntu kolaborancki, widzący w obcej dominacji i okupacji jedyną drogę do zmodernizowania społeczeństwa, które samo w sobie pozostaje beznadziejnie katolickie, konserwatywne i „endeckie”. Archetypem dla tego „sortu” są haniebne słowa Tadeusza Krońskiego: my kolbami sowieckich karabinów wybijemy Polakom z głowy alienację i nauczymy ich myśleć racjonalnie. Kolby sowieckie, dekrety brukselskie czy sankcje niemieckie – to już drugorzędne szczegóły, zasada jest zawsze ta sama.
Niestety, potomstwo Krońskiego w skolonizowanej Polsce rozrodziło się. Może niezbyt licznie, ale za to w punktach kluczowych dla kontroli państwa, wytwarzając powiązania umożliwiające mu wywieranie na nasz los wpływu daleko większego, niż by to wynikało z jego siły w demokratycznych procedurach. To nasz wewnętrzny odwieczny wróg, nasza V kolumna, to ludzie gotowi w każdej chwili służyć każdemu kolonizatorowi, który zechce Polskę poddać swej kontroli i wyzyskowi, zwłaszcza gdy czyni to pod pozorem „modernizacji” – a im gotów będzie za świadczone przeciw Ojczyźnie usługi odwdzięczać się grantami, synekurami w kraju i za granicą oraz innego rodzaju poparciem.
To nie tylko grupa interesu – to pewnego rodzaju instynkt, wspólny mianownik kulturowy wyznaczany przez ojkofobiczny odruch. Stąd to ochocze obrzygiwanie Polski w zagranicznych lewicowych mediach przez funkcjonariuszy „Agory” czy „Krytyki Politycznej”, stąd nieskrywane marzenia Hołdysów, Lisów czy Kuźniarów, żeby Krakowskie Przedmieście zapłonęło jak ulice Hamburga, stąd ich bluzgi na „zwiezioną autobusami tłuszczę”, stąd pajacowania do kamer Diduszków i Frasyniuka oraz zachwyty pętaków z młodzieżowego dodatku „Wyborczej” nad niemieckimi rówieśnikami z „antify”. Fakt, że w tej chwili akurat klei się potomstwo Krońskiego do Niemców, to przypadek, kwestia „mądrości etapu” i nawet trudno samych Niemców czy innego pochodzenia eurokratów winić – potrzebują, to biorą i używają. Gdyby próbowali nas kolonizować, jak przed wiekami, Szwedzi, renegaci byliby się łasili do Szwedów, a gdyby Marsjanie, produkowali by pseudouczone traktaty i brukowe szyderstwa obrzydzające całą ziemską cywilizacje z jej historią, a jako wzór do naśladowania podające międzygwiezdną szczęśliwość.
Nie lubię takich ludzi również dlatego, że staram się być w swych ocenach racjonalny, spokojny i analityczny, a wobec tych… powiem najdelikatniej, jak umiem, wobec tych wyrodzonych z polskości bladzi bardzo trudno mi zachować profesjonalny chłód. Rozum swoje, a ręka świerzbi. Na razie, mimo wszystkich prowokacji, panujemy nad sobą, i oby się to nie zmieniło, oby państwo poradziło sobie z ich prowokacjami sami i my, obywatele, obyśmy nie musieli go w tym wyręczać.