Niemal pewne jest nie tylko to, że w najbliższym czasie nie dojdzie do zmiany konstytucji Polski; prawdopodobne jest nawet to, że nie dojdzie do referendum w sprawie jej założeń. Głębszego sensu owego referendum nie widzę od początku – od ogłoszenia przez prezydenta chęci zorganizowania go. Za to w sprawie zastąpienia naszej fatalnej konstytucji lepszą – owszem, widzę, i to od chwili jej wejścia w życie. Konstytucji, która jest tak dysfunkcjonalna – generując między naczelnymi organami władzy konflikt za konfliktem – jakby stworzyli ją nam ludzie życzący Polsce jak najgorzej, a nie jej podobno światli parlamentarzyści.
Odkładając jednak na bok marzenia o dobrej konstytucji dla Polski. Przy okazji, wywołanej zapowiedzią referendum, pojawiają się różne pomysły związane z oczekiwanym kształtem nowej ustawy zasadniczej. Od brzmiących sensownie, takich jak – w pierwszym rzędzie, na co zwraca uwagę sam prezydent – pilna potrzeba rozstrzygnięcia, czy chcemy żyć w państwie o jasno zdefiniowanym ustroju prezydenckim czy kanclerskim (a nie w kanclersko-prezydenckim bałaganie tak jak teraz), czy wynikające z tej decyzji, klarowne uregulowanie statusu głowy państwa, np. w tak kluczowych kwestiach jak relacje z szefami resortów obrony i spraw zagranicznych, aż do… No właśnie: aż do sugerowanych – niestety, także przez Andrzeja Dudę – zapisów, które w konstytucji z pewnością znaleźć się nie powinny. Takich jak choćby ten o wysokości wieku emerytalnego, który prezydent chciałby do niej włączyć: „Po to, żeby nie można było go więcej w sposób swobodny podnieść”. Zgrabnie mu w tej sprawie odpowiedział Robert Gwiazdowski: „Prezydent wspomniał o możliwości zapisania wieku emerytalnego w konstytucji. Mam nawet pomysł, jak sformułować odpowiedni przepis. Napisałbym tak: »Każdy obywatel ma prawo do równej dla wszystkich emerytury od początku roku kalendarzowego następującego po roku, w którym ukończył wiek niższy od oczekiwanej średniej długości życia o iloczyn 10 i współczynnika dzietności ogólnej«” (cały tekst).
Podobnych do proponowanego przez prezydenta zapisów – surrealistycznych, jakby żywcem wyjętych z koncertu życzeń, a w każdym razie martwych, bo po prostu niedających się zrealizować w odniesieniu do każdego obywatela – i w obecnej konstytucji mamy niemało. Choćby: „Każdy ma prawo do ochrony zdrowia” albo: „Każdy ma prawo do nauki” czy: „Każdy ma prawo do wynagrodzenia szkody, jaka została mu wyrządzona przez niezgodne z prawem działanie organu władzy publicznej” itd. Ma prawo. I co z tego?
No, ale cóż… Jeśli ktoś się uprze, zwłaszcza gdy jest głową państwa, to zawsze może udawać, że rzeczywistość jest zgodna z konstytucją.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.