Niedawna wypowiedź gen. Wiesława Kukuły na temat perspektywy konfrontacji militarnej z Federacją Rosyjską, jakże drakońska w swych założeniach dotyczących strat ludzkich po stronie polskiej, powinna była wywołać solidną debatę polityczną z jednej strony, a z drugiej – poruszenie społeczne. Generał Kukuła jest bowiem, bądź co bądź, pierwszym żołnierzem Rzeczypospolitej – obecnym szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a także wskazanym przez prezydenta Andrzeja Dudę Naczelnym Dowódcą Sił Zbrojnych na czas wojny.
W przeciwieństwie zatem do wybrzmiewającej w mediach od początku wojny na Ukrainie permanentnej litanii mądrości generalskich, intensywnie oscylujących między osobistymi wynurzeniami popadającymi wręcz w fanaberię a faktycznymi przejawami militarnego kunsztu, wypowiedź gen. Kukuły, z racji jego stanowiska, siłą rzeczy odzwierciedlała aktualną wizję polskich sztabowców co do potencjalnego wykorzystania polskiego żołnierza, które należałoby podsumować zwięzłym, acz niestety trafnym określeniem „mięsa armatniego”.
I nie chodzi tu, w pierwszym rzędzie, o rozstrzygnięcie, czy perspektywa gen. Kukuły jest strategicznie sensowna bądź aberracyjna, moralnie dopuszczalna czy zbrodnicza. Chociaż prowokacyjnie, ale słusznie, można by skwitować, w duchu dokonywanych przez polityków nieco prymitywnych uproszczeń, że jeśli wojsko pod pierwszymi rządami Platformy Obywatelskiej nie miało lepszego pomysłu na ewentualną wojnę rosyjsko-polską, jak poświęcenie połowy naszego terytorium, broniąc się na linii Wisły, to za rządów Prawa i Sprawiedliwości wypracowaną dlań osobliwą alternatywą jest najwyraźniej gotowość poświęcenia ponad połowy ludzkich zasobów naszej zawodowej armii, innymi słowy – hekatomba.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.