My nazywamy ją naszą Królową. Ale przecież czczona jest w całym Kościele jako Królowa wyznawców, dziewic, apostołów, Królowa rodzin, Królowa pokoju, Królowa wszystkich świętych. Czczona pozostaje również wśród prawosławnych, a szacunek względem niej okazują nawet niektórzy muzułmanie. Mimo tego coraz częściej atakowana jest przez ludzi Zachodu. Dlaczego?
"ZWYKŁA DZIEWCZYNA"
W lipcu tego roku katolików w Europie zbulwersowała figura wystawiona w katedrze w Linzu. Przedstawiała, w sposób niezwykle naturalistyczny, kobietę podczas porodu. Głowa przedstawionej kobiety otoczona była aureolą, a władze katedry oraz autorzy "dzieła" twierdzili, że rzeźba obrazuje Maryję podczas porodu. Tak ordynarnie ginekologiczne zobrazowanie jednego z najważniejszych momentów w dziejach świata – a więc Bożego Narodzenia – musiało wzbudzić skrajne emocje, których efektem stały się nie tylko lawina internetowego oburzenia, lecz także zniszczenie figury przez jednego z poruszonych austriackich wiernych.
Wśród komentarzy oczywiście od razu ujawnili się obrońcy tego "wyrazu artystycznej ekspresji", nigdy niedostrzegający niczego złego w tego typu wyskokach. Uzewnętrznienie fizjologii w kościelnej kaplicy uznali za przejaw słusznej feministycznej nowoczesności. Nie przekonywały ich żadne argumenty – ani te estetyczne, ani religijne, ani cywilizacyjne. Kościół katolicki od dwóch tysięcy lat próbuje bowiem ludzi uwznioślać, kierować ich ku Niebu, od pewnego czasu jednak część spośród jego przedstawicieli próbuje wszystko równać ku dołowi – również Matkę Boga. Skoro w myśl nauczania dzisiejszych hierarchów była ona "zwykłą dziewczyną" (a już nie, jak kiedyś, "łaski pełną" oraz "błogosławioną między niewiastami"), to i jej poród musiał być zwykły. I dlaczego by go nie pokazać?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.