Choć auto kosztował kilkaset tysięcy złotych, zgodnie z funkcjonującą w policji od lat praktyką nie wykupiono dla niego ubezpieczenia AC, które w razie uszkodzeń mogłoby pokryć straty – dowiedziała się "Rz".
"Jeżeli prokuratura uzna, że do wypadku doszło z winy kierowcy, to poniesie on odpowiedzialność finansową (w wysokości trzykrotnej pensji). Chyba że dobrowolnie w tym zakresie się ubezpieczył" – czytamy w tekście.
Jak przypomina gazeta, do wypadku doszło 14 września na autostradzie A1, gdy komendant główny policji Marek Boroń jechał wraz z kierowcą na tereny powodziowe. "W rejonie Szałszy kierujący BMW X5 najechał na strugę wody, stracił panowanie i uderzył w bariery. Auto – według naszej wiedzy – kilkukrotnie dachowało" – podaje dziennik.
Gazeta podkreśla, że tylko solidna konstrukcja i poduszki powietrzne, które "otuliły" jadących, ocaliły im życie. Szef policji wyszedł ze szpitala następnego dnia, ma mieć pęknięte żebra.
Z BMW szefa policji został wrak. Auto nie miało ubezpieczenia AC
Po kraksie z BMW został wrak – auto jest do kasacji. "Nie miało ubezpieczenia AC, bo to norma od lat. Policja nie płaci autocasco ani za radiowozy, ani za drogie pojazdy szefostwa" – czytamy w artykule.
– Ubezpieczenie pojazdów policji w zakresie AC jest ekonomicznie nieuzasadnione. Jego koszty w skali roku kilkukrotnie przewyższają koszty powstałych szkód – tłumaczy w rozmowie z "Rz" Katarzyna Nowak, rzeczniczka KGP. Jak dodaje, "problematyczne jest spełnienie warunków określonych przez samych ubezpieczycieli".
– Zawarcie umowy AC wiązałoby się z koniecznością udostępnienia towarzystwom wrażliwych danych dotyczących wyposażenia poszczególnych pojazdów planowanych do objęcia polisą, w tym wykorzystywanych przez służby kryminalne i śledcze do działań operacyjnych – argumentuje Nowak.
Czytaj też:
Tragiczna śmierć policjanta CBŚP. "Wracał z działań na terenach objętych powodzią"